Wydawnictwo Oficyna
Strona główna Dziennik Muzyczny
Wydawnictwo Oficyna Kompozytorzy Dziennik Muzyczny Recenzje Instytut Neuronowy Do pobrania Krótki opis Kontakt
 
 

     

Poprzednie 

Następna

Koszalin, 23. 06. 2010 r.

 

 

 

W Koszalinie jest półka w bibliotece miejskiej, gdzie obok siebie leżą „Skrzydlata Polska” i „Ruch Muzyczny”. Co mają z sobą wspólnego te dwie gazety?

 

W ostatnim „Ruchu Muzycznym” jest artykuł o zapomnianym rosyjskim wynalazcy i muzyku. W każdym razie inżynierze, który oprócz tego, że bywał w swym życiu szpiegiem, wynalazł instrument theremin (thermenvox), który dał początek wielu instrumentom elektronicznym. Potem ślad po nim jako wynalazcy zaginął. Jedno, co podaje ten artykuł, to fakt, że był ostatnim inżynierem, który wstąpił do rosyjskiej partii komunistycznej. Zrobił to ponoć w 1991 roku.

 

Czy awangarda zatem jest opóźniona w rozwoju? Czy ma spóźniony refleks? Czy może tak została zaślepiona, że stała się zupełnie bezrefleksyjna? Nie potrafi się nad sobą zastanowić, przemyśleć czegokolwiek głębiej i jest matową szarą myszką, która udoskonaliła w sposób absolutny sztukę mimikry?

 

Ale dziś w Rosji nadal grają na instrumencie Lwa Tiermienia. Są ciągle ludzie, którzy traktują to jako element tradycji narodowej. Po tylu latach zakłamania, gdzie trzymano pamięć po nim w tajnych archiwach, to zdrowy odruch ludzi. Chociaż w ten sposób odreagują te straszne zbrodnie, które popełniano na nich przez czasy ciemnej siły rozlewającej krew z upodobania. Ciekawostką jest, że tajemnicą było głównie to, że Tiermien był w istocie pionierem telewizji i twórcą, który wyprzedzał innych w tej dziedzinie. Ale ta zabawka spodobała się zasiadającemu na Kremlu władcy ze stali. Każdemu, kto tak kocha ten wynalazek, powinno to dać odrobinę do myślenia. Czym są media elektroniczne w swej istocie. Ale czy to media i ich wynalazcy są winni, że tak podobają się despotom? Szczególnie, gdy mają je na wyłączność.

 

Ale co ma do tego „Skrzydlata Polska”? W starym numerze 6 z 2009 roku jest zdjęcie z sławnym ostatnio Tupolewem, a pod nim podpis:

 

„Pierwszy z dwóch Tu-154M Lux z 36. SPLT poleciał na remont do Samarkandy. Pojawiły się w związku z tym spekulacje, iż samolot nie wróci stamtąd...”

 

Ale ten samolot powrócił. Lepiej by było, żeby nie wracał. Mogli sobie z niego samarkandczycy wieżę telewizyjną zrobić, albo przerobić go na garnki. I po powrocie znowu wyleciał na Wschód w swój lot ostatni... A na pogrzeb prezydenta przyleciały potem głowy z dworów Europy. I prezydent Niemiec – śmigłowcami. Bowiem wulkan zrobił nas na szaro. Aż czterema. Czemu?

 

Bo na pogrzeb przywiózł berlińskich filharmoników, którzy zagrali „Requiem” Mozarta w Krakowie. Kto był skąpy? Kto nie miał wyobraźni? Czy to krakuski pożałowały i szukały sponsora w prezydencie Niemiec? Czy może Warszawa nie zauważyła, że istnieje coś takiego jak muzyka. Chociaż pogrzebowa. Czy może nasze orkiestrzyny zbladły, że im łasy kąsek sprzed nosa sprząta Berlińska Filharmonia? A w starcie z nią, nie mają szansy. Taka fucha i nie załapali się...

 

A może przy okazji zapomnieli o muzyce... Ich gra byłaby jak ten wyremontowany Tupolew... Byłaby czystym i doskonałym nielotem. Kurą muzyczną.

 

 

Andrzej Marek Hendzel

 

Do góry