W
Koszalinie jest półka w bibliotece miejskiej, gdzie
obok siebie leżą „Skrzydlata Polska” i „Ruch
Muzyczny”. Co mają z sobą wspólnego te dwie
gazety?
W
ostatnim „Ruchu Muzycznym” jest artykuł o
zapomnianym rosyjskim wynalazcy i muzyku. W każdym
razie inżynierze, który oprócz tego, że bywał w
swym życiu szpiegiem, wynalazł instrument theremin
(thermenvox), który dał początek wielu instrumentom
elektronicznym. Potem ślad po nim jako wynalazcy zaginął.
Jedno, co podaje ten artykuł, to fakt, że był
ostatnim inżynierem, który wstąpił do rosyjskiej
partii komunistycznej. Zrobił to ponoć w 1991 roku.
Czy
awangarda zatem jest opóźniona w rozwoju? Czy ma spóźniony
refleks? Czy może tak została zaślepiona, że stała
się zupełnie bezrefleksyjna? Nie potrafi się nad
sobą zastanowić, przemyśleć czegokolwiek głębiej
i jest matową szarą myszką, która udoskonaliła w
sposób absolutny sztukę mimikry?
Ale
dziś w Rosji nadal grają na instrumencie Lwa
Tiermienia. Są ciągle ludzie, którzy traktują to
jako element tradycji narodowej. Po tylu latach zakłamania,
gdzie trzymano pamięć po nim w tajnych archiwach, to
zdrowy odruch ludzi. Chociaż w ten sposób odreagują
te straszne zbrodnie, które popełniano na nich przez
czasy ciemnej siły rozlewającej krew z upodobania.
Ciekawostką jest, że tajemnicą było głównie to,
że Tiermien był w istocie pionierem telewizji i twórcą,
który wyprzedzał innych w tej dziedzinie. Ale ta
zabawka spodobała się zasiadającemu na Kremlu władcy
ze stali. Każdemu, kto tak kocha ten wynalazek,
powinno to dać odrobinę do myślenia. Czym są media
elektroniczne w swej istocie. Ale czy to media i ich
wynalazcy są winni, że tak podobają się despotom?
Szczególnie, gdy mają je na wyłączność.
Ale co
ma do tego „Skrzydlata Polska”? W starym numerze 6
z 2009 roku jest zdjęcie z sławnym ostatnio
Tupolewem, a pod nim podpis:
„Pierwszy z dwóch Tu-154M
Lux z 36. SPLT poleciał na remont do Samarkandy.
Pojawiły się w związku z tym spekulacje, iż
samolot nie wróci stamtąd...”
Ale
ten samolot powrócił. Lepiej by było, żeby nie
wracał. Mogli sobie z niego samarkandczycy wieżę
telewizyjną zrobić, albo przerobić go na garnki. I
po powrocie znowu wyleciał na Wschód w swój lot
ostatni... A na pogrzeb prezydenta przyleciały potem
głowy z dworów Europy. I prezydent Niemiec – śmigłowcami.
Bowiem wulkan zrobił nas na szaro. Aż czterema.
Czemu?
Bo na
pogrzeb przywiózł berlińskich filharmoników, którzy
zagrali „Requiem” Mozarta w Krakowie. Kto był skąpy?
Kto nie miał wyobraźni? Czy to krakuski pożałowały
i szukały sponsora w prezydencie Niemiec? Czy może
Warszawa nie zauważyła, że istnieje coś takiego
jak muzyka. Chociaż pogrzebowa. Czy może nasze
orkiestrzyny zbladły, że im łasy kąsek sprzed nosa
sprząta Berlińska Filharmonia? A w starcie z nią,
nie mają szansy. Taka fucha i nie załapali się...
A może
przy okazji zapomnieli o muzyce... Ich gra byłaby jak
ten wyremontowany Tupolew... Byłaby czystym i doskonałym
nielotem. Kurą muzyczną.
Andrzej
Marek Hendzel
|