Wydawnictwo Oficyna
Strona główna Dziennik Muzyczny
Wydawnictwo Oficyna Kompozytorzy Dziennik Muzyczny Recenzje Instytut Neuronowy Do pobrania Krótki opis Kontakt
 
 

     

Poprzednie 

Następna

Koszalin, 21. 07. 2010 r.

 

 

 

„Hendzel, czegoś się znowu czepił.” – oto, co ma do powiedzenia tak zwane środowisko. Ale kogo obchodzi środowisko? Czy tu trzeba wołać ekologów, aby bronili owego otoczenia naturalnego. Czy Natura woła tu o pomoc?

 

Nie ma nic bardziej wynaturzonego jak muzyk pozbawiony wyobraźni. To jak drzewo bez liści. Sterczące w niebo wysychające albo już wyschłe kikuty – oto obraz takiego członka środowiska.

 

Miałem o tym nie pisać, ale piszę program do składu nutowego. Czy się znam na tym. Ale owszem. Potrafię programować i to w kilku językach wysokiego poziomu a przecież nie boję się zbytnio także Asemblera. Zatem od tej strony jestem przygotowany. A ponadto tworzę muzykę. I to bardzo często przy użyciu maszyn matematycznych i oprogramowania. Są momenty, że odrzucam wszystko inne. Czyli chyba mam przygotowanie.

 

Ale pojedynczy programista, nawet mający sporą garść świetnych ludzi, których zawsze może się o coś zapytać, gdy nadmiar potrzeb przerasta możliwości pojedynczego człowieka, to i tak walczący na pustyni z Dżinem. Ten demon, uzbrojony rzekomo w rzetelną wiedzę, doświadczenie akademickie i wykonawcze, a nawet kompozytorskie i teoretyczne nie umie wydukać dosłownie niczego, aby współtworzyć taki program. Może dla niego program to zestawienie kawałków, które ma zagrać na koncercie. Być może, bo możliwości intelektualne tego duszka są żadne.

 

Czy mam błagać, aby zechciał się ruszyć i zobaczył gdzieś na horyzoncie świetną aplikację, która będzie powszechnie używanym narzędziem? Może powinienem. A ponadto powinienem pewnie zachęcić do sfinansowania tego projektu chińskiego cesarza i to w szczytowym momencie rozwoju cesarstwa i jego chęci wspierania projektów związanych z muzyką.

 

Dla polskich muzyków wykazanie się swoimi możliwościami umysłowymi to afront. Im trzeba gaży i publiki, która ma wiernie klaskać na koniec utworu, aby im nie przeszkadzała w tej miernocie wykonania. Może uogólniam, bo są tu przecież jacyś artyści. Gdzieś. Pełno ich, tylko nie umiałem ich znaleźć. Szukałem, widać, przy użyciu nie tego wykrywacza, którego należało użyć. Bo, sądząc po minach tych ludzi, wypadało użyć wykrywacza min. I to takiego, który wykryje miny z tworzyw sztucznych, bo w tej aurze sztuczności tylko taki by zadziałał.

 

Napisanie takiej kobyły programistycznej to dla naszego, polskiego środowiska wyzwanie ponad jego możliwości. I nawet ci, którzy tu przyjechali studiować i pokończyli studia, zasiedlają kąty filharmonii i uczelni są już zarażeni tą modą na niechęć do współpracy.

 

Oczywiście, wiem co usłyszę, to wszystko moja wina, że nie umiałem zachęcić tych ludzi to pomocy. Adam Smith, którego cenię niezbyt wysoko, nawet pomimo tej pięknej i w sumie dość poetyckiej wizji świata współczesnego, czyli niewidzialnej ręki rynku, stworzył też opis źródeł zgnilizny, zwanej obecnie korupcją. Niestety najbardziej korupcjogenny wydał mu się świat literacki. Ale, widać, nie do końca przeanalizował tę sprawę, albo nie znał środowisk muzycznych. Tu dopiero zobaczyłby popis. Rzecz jasna mówię o popisie wokalno instrumentalnym.

 

Ale może się mylę i obudzi się ktoś, kto przyjdzie z napisanymi przez siebie wzorem Feliksa Wrobla uwspółcześnionymi materiałami z orkiestracji, edycji partytury i konstrukcji graficznej dzieła muzycznego. Wtedy odszczekam, to co tu napisałem. Wskażcie tylko miejsce i postawcie dla mnie pręgierz. Stanę na nim i odszczekam.

 

Natomiast środowisko zaskowycze zaraz: „Patrzcie, na jaką wyszedł scenę i popisy strzela. O, jak deski sceniczne poniewiera swoim buciorem.”. Dziś wiek XXI – pręgierz to taki miły mit o miłym średniowieczu. Tyle tych bajek nawypisywali autorowie o mieczach rycerstwa. Nie dziw zatem, że biednym muzyczkom pomylił się pręgierz ze sceną. Każdy z nich marzy o swoim scenicznym wywyższeniu, ale jak kto ich do pracy będzie zachęcał, będą swoimi minami, fąchami i fuchami odstręczać wszystko. Ale za to może dadzą ludzkości asumpt do stworzenia wreszcie wykrywacza min wszelakiej sztuczności.

 

Zatem moja aplikacja czeka spokojnie i wytrwale z całą możliwą cierpliwością na te rodzynki środowiskowe. Wszak teraz, po tej katastrofie, która udowadnia tylko i wyłącznie całkowity brak umiejętności współpracy w Polsce, a jeśli już to tylko w celu zdestruowania czegoś - wiara w możliwość powstania tutaj czegoś dużego to wiara w smoki latające. I żeby który zaryczał, bodaj jaką ruladę zaśpiewał. Nie, tylko na Wawel idzie, by trupy królewskie wyżerać. A przy tym dąć swą od wieków już odętą fizys.

 

 

Andrzej Marek Hendzel

Do góry