Ci, którzy
wierzą w jakiegoś nowego człowieka, nazywanego homo
europeus albo homo europus, przeceniają możliwości
tego nowego hominida, utworzonego wzorem homo
sovieticus. Sowiety jeszcze jako tako zachowywały
człowieczeństwo, a to nowe monstrum, płód
zmasowanej propagandy prymitywu nie zasługuje na
miano człowieka. Znowu zawartość portfela ma
zadecydować o tym, kto jest lepszy a kto gorszy. A
paradoksem największym jest to, że to ci, którzy
mają się za lepszych, uczą się człowieczeństwa
od tych, których spychają do roli pariasów. Znowu
ma być jakiś klan nadludzi i klan podludzi, a
prostak na urzędzie, rozpasany politykier ma decydować,
kto do jakiej grupy ma być zaliczony. Ktoś, kto wykaże
się lojalizmem wobec tego stworka, ma być premiowany
i tolerowany, a ktoś, kto uzna, że to rażąca
niesprawiedliwość, okrzykiwany będzie agresywnym
nacjonalistą. A w istocie ten, który się wywyższa
jest agresywnym nacjonalistą z krajów, które same
siebie uznały za lepsze. Dzikim, prymitywnym
liczykrupą, dla którego stan posiadania jest ważniejszy
niż człowiek. I tenże wywyższony spada do roli
najprymitywniejszego hominida, być może odnogę
ewolucyjną człowieka, ale tylko przy założeniu, że
ewolucja jako szczyt postępu uzna degenerację. Zatem
ujmijmy to tak:
Europocantropus
Karmiony
papką półmózg
dwunóg
z centralnym układem nerwowym –
systemem
grawitacyjnym obiegu ciemnoty.
Zasiada
z rana do drzemki na jawie
z
pełnym bańdziochem zadowolenia z siebie
w
wielkiej pieczarze zwanej miastem.
Na
jego tropie dzika zwierzyna
ucieka
na drzewa mimo postawy
równo
wyprostowanej w boju.
I
gra namiętnie swoją melodię
na
fujarce z kości bliźniego,
które
wyssał ze szpiku.
Teraz
wierci otworki dla tonacji
głębokie
doły rezonansu społecznego,
którymi
wyśpiewa człowieczeństwo.
Na
ulicach, na placach, na rozstaju
gwiżdżą
już jego serenady –
wyciskane
z oczu buciorem.
Andrzej Marek Hendzel
|