Wydawnictwo Oficyna
Strona główna Dziennik Muzyczny
Wydawnictwo Oficyna Kompozytorzy Dziennik Muzyczny Recenzje Instytut Neuronowy Do pobrania Krótki opis Kontakt

A+A-
 

     

Poprzednie 

Następna

Koszalin, 31. 08. 2011 r.

 

 

 

Ci, którzy wierzą w jakiegoś nowego człowieka, nazywanego homo europeus albo homo europus, przeceniają możliwości tego nowego hominida, utworzonego wzorem homo sovieticus. Sowiety jeszcze jako tako zachowywały człowieczeństwo, a to nowe monstrum, płód zmasowanej propagandy prymitywu nie zasługuje na miano człowieka. Znowu zawartość portfela ma zadecydować o tym, kto jest lepszy a kto gorszy. A paradoksem największym jest to, że to ci, którzy mają się za lepszych, uczą się człowieczeństwa od tych, których spychają do roli pariasów. Znowu ma być jakiś klan nadludzi i klan podludzi, a prostak na urzędzie, rozpasany politykier ma decydować, kto do jakiej grupy ma być zaliczony. Ktoś, kto wykaże się lojalizmem wobec tego stworka, ma być premiowany i tolerowany, a ktoś, kto uzna, że to rażąca niesprawiedliwość, okrzykiwany będzie agresywnym nacjonalistą. A w istocie ten, który się wywyższa jest agresywnym nacjonalistą z krajów, które same siebie uznały za lepsze. Dzikim, prymitywnym liczykrupą, dla którego stan posiadania jest ważniejszy niż człowiek. I tenże wywyższony spada do roli najprymitywniejszego hominida, być może odnogę ewolucyjną człowieka, ale tylko przy założeniu, że ewolucja jako szczyt postępu uzna degenerację. Zatem ujmijmy to tak:

   

Europocantropus

 

Karmiony papką półmózg

dwunóg z centralnym układem nerwowym –

systemem grawitacyjnym obiegu ciemnoty.

 

Zasiada z rana do drzemki na jawie

z pełnym bańdziochem zadowolenia z siebie

w wielkiej pieczarze zwanej miastem.

 

Na jego tropie dzika zwierzyna

ucieka na drzewa mimo postawy

równo wyprostowanej w boju.

 

I gra namiętnie swoją melodię

na fujarce z kości bliźniego,

które wyssał ze szpiku.

 

Teraz wierci otworki dla tonacji

głębokie doły rezonansu społecznego,

którymi wyśpiewa człowieczeństwo.

 

Na ulicach, na placach, na rozstaju

gwiżdżą już jego serenady –

wyciskane z oczu buciorem.

 

 

 

Andrzej Marek Hendzel

Do góry