Wydawnictwo Oficyna
Strona główna Dziennik Muzyczny
Wydawnictwo Oficyna Kompozytorzy Dziennik Muzyczny Recenzje Instytut Neuronowy Do pobrania Krótki opis Kontakt

A+A-
 

     

Poprzednie 

Następna

Koszalin, 28. 04. 2012 r.

 

 

 

Nawet u fizyków jądrowych można znaleźć dowody na to, że muzyka jest wieczna. Otóż matematyk Stanisław Ulam pochodzący z Polski uczeń Stefana Banacha jeszcze ze Lwowa, w swej powiastce „Przygody Matematyka”, która może być lekturą dla każdego, kto chce zobaczyć, jak wykoślawia się komuś osobowość, chyba że to stałe jej cechy, gdzie w imię pracy (naukowej) można porzucić wszelkie etyczne wątpliwości, opisał pewne doświadczenie. Dotyczy ono modelowania matematycznego przy użyciu jednego z pierwszych komputerów o nawie MANIAC zaburzanej stałym czynnikiem swobodnie drgającej struny. A co może być bardziej muzycznego niż swobodnie drgająca struna? A nawet struna zaburzana? Nie koniecznie pochodząca zza Buga. Otóż Ulam tak podaje:

 

„Pierwotnym celem było sprawdzenie, z jaką szybkością energia struny, której początkowo nadano kształt pojedynczej sinusoidy (jej dźwięk był czystym tonem), stopniowo przejdzie do wyższych składowych harmonicznych, a kształt struny stanie się w końcu „bałaganiarski”, zarówno pod względem formy, jak i sposobu rozłożenia egerii pomiędzy coraz wyższe tony. Nic takiego nie nastąpiło. Ku naszemu zdziwieniu struna zaczęła grać w muzyczne „komórki do wynajęcia” pomiędzy zaledwie kilkoma najniższymi tonami. Ponadto, co było chyba jeszcze bardziej zadziwiające, po czasie odpowiadającym kilku zwykłym drganiom w górę i w dół wróciła niemal dokładnie do swego pierwotnego, sinusoidalnego kształtu.”.

 

Ot, i czym się bawili fizycy jądrowi i ich pomagierzy – sprzedajni matematycy – w Los Alamos w Nowym Meksyku zaraz po tym, jak zbudowali bombę atomową i termojądrową. Pomijając ich tendencje do zakładania z góry, że jakieś zjawisko będzie takie, jak ich matematyczne przesądy. Do tego potrzebowali maszyny matematycznej. A nie prościej było walnąć w strunę jakiegoś instrumentu i przy pomocy tego małego zaburzenia nieliniowego, na przykład piórka przytkniętego do niej, albo delikatnego dotknięcia opuszkiem palca sprawdzić, co będzie? Takie rzeczy wiedział już Pitagoras, zatem o co chodzi?

 

A Le Bon inny myśliciel i znawca oddziaływań nieliniowych, ale nieco innych, bo w tłumie, tak pisze w swej „Psychologii tłumu” o tendencjach utrwalania się zjawiska w zbiorowości:

 

„Wszystko, co jest sprzeczne z powszechnymi wierzeniami i uczuciami rasy, istnieje bardzo krótko, a pęd do życia i rozwoju, po przemijającym wyłamaniu się z wiążących go praw, wraca wkrótce na normalne tory. Przekonania nie opierające się na jakimś powszechnym wierzeniu, niezgodne z uczuciami rasy, nie osiąga nigdy stałości, natomiast w zupełności są zdane na łaskę przypadku albo zależą od nieznacznych zmian zachodzących w duszy tłumu.”.

 

Pomińmy słowo „rasa” - jak chcą dziś poprawnie myślący nie istniejące w świadomości powszechnej, bo mylą oni tę świadomość ze swoimi indywidualnymi pomysłami. I zastąpmy ją w myśli słowem „tłum”, choć autor tego tekstu napisał tak, jak zacytowałem. Zatem, ta nietrwałość oddziaływania zaburzeń na tłum (rasę) to cecha równie zadziwiająca. Wiedzieli o tym inni eksperymentatorzy, tym razem na zbiorowym ciele społeczeństw. Zobaczmy, co się dzieje w krajach postkomunistycznych albo postfaszystowskich, gdzie narody wróciły do swoich przyzwyczajeń, wad i zalet sprzed tego popisu eksperymentatorów.

 

Gdyby zatem przyjąć, że żadnej społeczności nie można zmienić krótkim oddziaływaniem, ani żadnym długotrwałym oddziaływaniem, które zbyt powierzchownie modyfikuje jej stałe wierzenia, to struna i społeczność stają się ciekawą analogią. Grają pewną swoją melodię własną, mają swoje drgania własne, których nie zakłóci takie oddziaływanie. Ale też ludzie, którzy chcą wywrzeć na tłum pewne wrażenie, zmienić jego złe nawyki muszą być jak struna. Wtedy te oddziaływania są jak działanie dwu strun: tych odziaływujących osobowości i społeczności, widzianej jako tłum. Jeśli osobowość odziaływującego jest silna, to nie zmieni się pod wpływem tłumu, ale po krótkim zaburzeniu wróci do stanu własnego. Tłum także wróci do stanu własnego. I tak takie zjawisko będzie jak zderzenie dwu strun, które jednak nabiorą nieznacznie cech od tego, na co zadziałały. Jakby muzyka ludu wedrze się w domostwo twórcy i ten zabrzmi nieco w tym tonie, który jest cechą własną ludu. I na odwrót lud zagra, zaśpiewa lub zanuci melodię twórcy jako swoją własną.

 

Czy zatem, to co zadziwiało fizyków i matematyków z pionierskich lat komputeryzacji, zadziwia dziś także mnie? Zadziwiające jest, że sprawy znane, które wiadome są od tysięcy lat, stają się nagle takie nowe dla ludzi zaślepionych czymś, co w danym momencie ich fascynuje. Jakim twardym orzechem do zgryzienia było poznanie praw związanych z wyzwalaniem energii jądra atomowego, że dla pracujących nad tym zagadnieniem, takie coś stało się przyczyną ich zaskoczenia. Za mało przebywali przy tej dołującej pracy w atmosferze muzyki, która sama z siebie powiedziałaby, co się stanie. Wystarczyło walnąć w strunę instrumentu i zobaczyć, co będzie. Nie trzeba było w tym celu bawić się w matematyczne modelowanie, które odpowiada jedynie na pytanie, że tak jest, nie dając odpowiedzi, dlaczego tak jest. Tajemnica pozostała tajemnicą, ale ile czasu i wysiłku poszło na marne. Co jest przyczyną, że układ drgający wróci do swego stanu, po nawet długotrwałym oddziaływaniu stałego czynnika zakłócającego go? Oto pytanie muzyczne, na które nikt jeszcze nie odpowiedział.

 

Cytowane książki kolejno w przekładach Agnieszki Górnickiej i Bolesława Kaprockiego.

 

Andrzej Marek Hendzel

 
Do góry