Nawet u fizyków jądrowych można
znaleźć dowody na to, że muzyka jest wieczna. Otóż
matematyk Stanisław Ulam pochodzący z Polski uczeń
Stefana Banacha jeszcze ze Lwowa, w swej powiastce
„Przygody Matematyka”, która może być lekturą
dla każdego, kto chce zobaczyć, jak wykoślawia się
komuś osobowość, chyba że to stałe jej cechy,
gdzie w imię pracy (naukowej) można porzucić
wszelkie etyczne wątpliwości, opisał pewne doświadczenie.
Dotyczy ono modelowania matematycznego przy użyciu
jednego z pierwszych komputerów o nawie MANIAC
zaburzanej stałym czynnikiem swobodnie drgającej
struny. A co może być bardziej muzycznego niż
swobodnie drgająca struna? A nawet struna zaburzana?
Nie koniecznie pochodząca zza Buga. Otóż Ulam tak
podaje:
„Pierwotnym celem było
sprawdzenie, z jaką szybkością energia struny, której
początkowo nadano kształt pojedynczej sinusoidy (jej
dźwięk był czystym tonem), stopniowo przejdzie do
wyższych składowych harmonicznych, a kształt struny
stanie się w końcu „bałaganiarski”, zarówno
pod względem formy, jak i sposobu rozłożenia egerii
pomiędzy coraz wyższe tony. Nic takiego nie nastąpiło.
Ku naszemu zdziwieniu struna zaczęła grać w
muzyczne „komórki do wynajęcia” pomiędzy
zaledwie kilkoma najniższymi tonami. Ponadto, co było
chyba jeszcze bardziej zadziwiające, po czasie
odpowiadającym kilku zwykłym drganiom w górę i w dół
wróciła niemal dokładnie do swego pierwotnego,
sinusoidalnego kształtu.”.
Ot, i czym się bawili fizycy
jądrowi i ich pomagierzy – sprzedajni matematycy
– w Los Alamos w Nowym Meksyku zaraz po tym, jak
zbudowali bombę atomową i termojądrową. Pomijając
ich tendencje do zakładania z góry, że jakieś
zjawisko będzie takie, jak ich matematyczne przesądy.
Do tego potrzebowali maszyny matematycznej. A nie prościej
było walnąć w strunę jakiegoś instrumentu i przy
pomocy tego małego zaburzenia nieliniowego, na przykład
piórka przytkniętego do niej, albo delikatnego
dotknięcia opuszkiem palca sprawdzić, co będzie?
Takie rzeczy wiedział już Pitagoras, zatem o co
chodzi?
A Le Bon inny myśliciel i
znawca oddziaływań nieliniowych, ale nieco innych,
bo w tłumie, tak pisze w swej „Psychologii tłumu”
o tendencjach utrwalania się zjawiska w zbiorowości:
„Wszystko, co jest sprzeczne
z powszechnymi wierzeniami i uczuciami rasy, istnieje
bardzo krótko, a pęd do życia i rozwoju, po
przemijającym wyłamaniu się z wiążących go praw,
wraca wkrótce na normalne tory. Przekonania nie
opierające się na jakimś powszechnym wierzeniu,
niezgodne z uczuciami rasy, nie osiąga nigdy stałości,
natomiast w zupełności są zdane na łaskę
przypadku albo zależą od nieznacznych zmian zachodzących
w duszy tłumu.”.
Pomińmy słowo „rasa” -
jak chcą dziś poprawnie myślący nie istniejące w
świadomości powszechnej, bo mylą oni tę świadomość
ze swoimi indywidualnymi pomysłami. I zastąpmy ją w
myśli słowem „tłum”, choć autor tego tekstu
napisał tak, jak zacytowałem. Zatem, ta nietrwałość
oddziaływania zaburzeń na tłum (rasę) to cecha równie
zadziwiająca. Wiedzieli o tym inni eksperymentatorzy,
tym razem na zbiorowym ciele społeczeństw. Zobaczmy,
co się dzieje w krajach postkomunistycznych albo
postfaszystowskich, gdzie narody wróciły do swoich
przyzwyczajeń, wad i zalet sprzed tego popisu
eksperymentatorów.
Gdyby zatem przyjąć, że żadnej
społeczności nie można zmienić krótkim oddziaływaniem,
ani żadnym długotrwałym oddziaływaniem, które
zbyt powierzchownie modyfikuje jej stałe wierzenia,
to struna i społeczność stają się ciekawą
analogią. Grają pewną swoją melodię własną, mają
swoje drgania własne, których nie zakłóci takie
oddziaływanie. Ale też ludzie, którzy chcą wywrzeć
na tłum pewne wrażenie, zmienić jego złe nawyki
muszą być jak struna. Wtedy te oddziaływania są
jak działanie dwu strun: tych odziaływujących
osobowości i społeczności, widzianej jako tłum. Jeśli
osobowość odziaływującego jest silna, to nie
zmieni się pod wpływem tłumu, ale po krótkim
zaburzeniu wróci do stanu własnego. Tłum także wróci
do stanu własnego. I tak takie zjawisko będzie jak
zderzenie dwu strun, które jednak nabiorą
nieznacznie cech od tego, na co zadziałały. Jakby
muzyka ludu wedrze się w domostwo twórcy i ten
zabrzmi nieco w tym tonie, który jest cechą własną
ludu. I na odwrót lud zagra, zaśpiewa lub zanuci
melodię twórcy jako swoją własną.
Czy zatem, to co zadziwiało
fizyków i matematyków z pionierskich lat
komputeryzacji, zadziwia dziś także mnie? Zadziwiające
jest, że sprawy znane, które wiadome są od tysięcy
lat, stają się nagle takie nowe dla ludzi zaślepionych
czymś, co w danym momencie ich fascynuje. Jakim
twardym orzechem do zgryzienia było poznanie praw związanych
z wyzwalaniem energii jądra atomowego, że dla pracujących
nad tym zagadnieniem, takie coś stało się przyczyną
ich zaskoczenia. Za mało przebywali przy tej dołującej
pracy w atmosferze muzyki, która sama z siebie
powiedziałaby, co się stanie. Wystarczyło walnąć
w strunę instrumentu i zobaczyć, co będzie. Nie
trzeba było w tym celu bawić się w matematyczne
modelowanie, które odpowiada jedynie na pytanie, że
tak jest, nie dając odpowiedzi, dlaczego tak jest.
Tajemnica pozostała tajemnicą, ale ile czasu i wysiłku
poszło na marne. Co jest przyczyną, że układ drgający
wróci do swego stanu, po nawet długotrwałym oddziaływaniu
stałego czynnika zakłócającego go? Oto pytanie
muzyczne, na które nikt jeszcze nie odpowiedział.
Cytowane
książki kolejno w przekładach Agnieszki Górnickiej
i Bolesława Kaprockiego.
Andrzej Marek Hendzel
|