W dniu
kolaboranta pochwalmy beton partyjny. Kto dziś pamięta
przyczynę tego święta?
A kto pamięta, że wpisuje się ona w sposób
doskonały w tradycję zaprzaństwa wobec Rosji, gdyż
w dniach od 11 do 22 lipca 1793 roku został zawarty
traktat rozbiorowy z Rosją. Ta mała rzecz, święto
mistrzowskiej liczby dwadzieścia dwa, to już tylko
popłuczyna tamtego chóralnego śpiewu.
Partyjniactwo
jednak w Polsce przetrwało i – co najciekawsze –
nie w sumieniach i sercach dawnych kolaborantów, a w
mózgach nowych nieuków. Cóż robią dla Polski owi
nowobogaccy władzy? Jak pojmują swoją misję
dziejową? Do czego są skłonni w imię swoich
ciasnych poglądów?
Ich
wysiłki są zawsze mierne i nietwórcze. Zawsze wypełnione
miałkim gadaniem i kłótliwością. A efekty swoją
nijakością bardziej przypominają pijackie zwidy sługusów
Moskwy w czasach nieboszczki komuny, niż myślenie spójne,
jasne i klarowne.
Dawno
temu, gdy bardziej fascynowała mnie matematyka niż
muzyka – każdy ma na sumieniu takie zaciemnienie
umysłowe – spostrzegłem, że monumentalne
wydawnictwa matematyczne dziwnie urywają się z końcem
lat osiemdziesiątych zeszłego wieku. Załamałem się,
gdyż wpadłem w przekonanie, że komuna bardziej dbała
o Królową Nauk. Wiadomym jest przecież, że po
kancie okrągłostołowym prywatnych szkół wyższych
narosło jak grzybów po deszczu. Ale mało kto wie,
że w żadnej z nich matematyka nie jest wykładana
jako osobny przedmiot. W nowej kapitalistycznej
rzeczywistości nikomu nie jest potrzebna umiejętność
ścisłego rozumowania. A przecież wydawać by się
mogło, że w tym nastawionym na zysk systemie, umiejętność
rachowania, jako pochodna wiedzy abstrakcyjnej z
matematyki, będzie potrzebna najbardziej ze
wszystkiego. Nic bardziej złudnego. W kapitalizmie
potrzebny jest ciemny, wyrachowany i ograniczony umysłowo
nieuk, który jedyne, co potrafi, to wyzyskiwać głupszego
od siebie. Stąd potrzeba ogłupienia narodu do
pozycji możliwie dobrze przypominającej stan przed
rozbiorami Polski.
A jaki
był beton partyjny? Zacofany, zimny i pozbawiony
sumienia moloch. Jednakże na matematykę środki
publiczne były. A gdzie są one dzisiaj? Czemu
zaprzestano pamiętać o umiejętnościach, które są
potrzebne, by zbudować nowoczesne państwo? A
bardziej nawet, by ludność kraju była światła.
Ciekawostka zoologiczna bekoniarstwa, które skleciło
osławionego krawężnika, nie mylić ze
szlachetnym słowem krawężnik, ta sama hydra stworzyła
nieuka nowych czasów. Jak mawiają: „Polski
biznesmen – czarny płaszcz, czarna teczka i głupia
mina.”. Bodaj taki rachować umiał, bodaj rachunek
na zbiorach znał w postaci elementarnej.
Ale,
gdy zobaczyłem, co się wydaje z muzyki i kiedy
zaprzestano wysiłku w tym względzie, to już nie
dziwię się wcale brakom w publikacjach z matematyki.
Ktoś chce, jakaś mroczna siła, aby Polak był
ciemny jak tabaka w rogu, aby był nieukiem, głupcem
i prostakiem. Czy to polska władza? Być może, bo ciągle
nie wiem, na czyich usługach ta władza jest. A może
wrodzone skłonności do opieszałości, lenistwa i
wygodnictwa? Ale takie skłonności widać bardziej na
Zachodzie niż u nas, a tam publikacje z muzyki i
matematyki są powszechnie dostępne. Co zatem stoi za
tym procederem? Brak środków na to? Brak ludzi do
tego?
Niech
mi kto wytłumaczy, jak to się stało, że tak jest.
Odpowiedź jest banalna i prosta. Polak kocha miernotę
i uprawia kult miernoty. To nasze: „Nie wychylaj się.”
– jest jak sztandar ciemnoty. Gdy teraz ma wolność,
albo przynajmniej ten cień wolności, który nam
sprzedają jako jej pełnię, to wykazał się swoimi
talentami w gnębieniu tego co trudne, wymagające i
wzniosłe. Tanizna, płaskość i głupota zatryumfowała.
Muzyka,
gdy jest prawdziwa, wielka i pasjonująca jest
niestety trudniejsza niż matematyka. Wymaga wielkiej
wiedzy, wielkości charakteru i serca, aby być
odbierana należycie. Nie wystarczy przekręcić kurek
w radio i wpuścić całe stado łomotu, trzeba mieć
otwarty umysł, wiedzę i horyzonty myślowe, trzeba
mieć wrażliwość wyostrzoną edukacją. Nie
wystarczy ciasny, tępy i prostacki odbiór walenia,
jakby kto produkował prefabrykaty z betonu
partyjnego. Każdy następny klocek jak całe mnóstwo
poprzednich, aż do zużycia formy, do
zdekapitalizowania sprzętu.
Czy
takie rytmiczne walenie jest muzyką? Dla kogoś
pewnie jest. Może dla jakiejś eksgwiazdy popu pozującej
na rockmena w czarnych okularkach. Wielkie pisklę
postbetoniarstwa partyjnego. Umalowane w kolorkach
nowomodnej produkcji betoniarstwa epoki miernoty
polskiej. Historia zatoczyła koło wielkim łukiem.
Być może był to Łuk Kurski. Ale dźwięki, które
nie miałyby nawet prawa ubiegania się o zaszczytne
miano odgłosów z rzeźni, zostały uznane za muzykę
nowych czasów. Tępe, basowe dudnienie, które w większym
stopniu produkuje klocki znormalizowanego komunizmu,
niż sama komuna. Jednakowa sztanca dla każdego
urodziła się bowiem w Polsce po upadku komuny i
teraz rządzi muzyką.
Bezradne
miny profesorów akademii, gdzie więcej jest
profesorstwa niż muzyki, nic nie są w stanie wskórać
w swoich sztampowych, rutyniarskich działaniach. A
pustki bibliotek, wtórują pustkom w mózgach. To ma
jakieś znaczenie dla muzyki z uwagi na własności
akustyczne pustych naczyń i pomieszczeń, ale zmiany
w ogólnej tendencji upadku nie wprowadza żadnej. Tamę
może zbudować jedynie światły umysł pojedynczego
człowieka, który przeciwstawi się zarówno tandecie
produkcji maszynowej jak i niemocy twórczej akademii.
Muzyka jest zupełnie gdzie indziej. I ten ją pojął,
kto wsłuchał się w odgłosy własnej ziemi. Nie w
ludowe gdakanie, albo wyłącznie salonowe sentymenty,
ale w siłę i piękno ziemi rodzinnej, przez którą
słyszy ogólnoludzką prawdę. Inaczej muzyka jest
jak łomot produkowanego, a potem kruszonego betonu,
nie uwłaczając betonowi, jako naszej rzeczywistości
w ogóle.
Służalstwo,
zdrada i przemoc, tak doskonale ujęte w starej pieśni
Chopina „Leci liście z drzewa”. Cóż bardziej
smutnego i targającego za serce? Posłuchajcie, jak
to śpiewa Ewa Podleś. I teraz już wiecie, o czym
jest ten tekst poświęcony mistrzowskiej liczbie w
dacie tego dnia. Dnia żałoby po tym, jak rodacy
sprzedali własny kraj w łapy obcym. Jaka muzyczka,
skarlała i rachityczna żyła wtedy w ich umysłach?
Czy nie taka sama jak ta, która obecnie w nich
pokutuje.
Andrzej
Marek Hendzel
|