Napiszę
o Rusku pijaku. Jest niedziela, to wolno mi pofolgować
typowo polskiej pysze. Modest z jego czerwonym nosem i
zapitymi na śmierć oczyskami na kilka dni przed śmiercią
na portrecie Ilii Repnina, to typowy przejaw Potężnej
Gromadki. Potężnej rosyjskim przywaleniem i topornie
ciosaną wyniosłością.
Utwory
takie jak Noc na Łysej Górze to przejaw właściwego
Rosjanom złodziejstwa. Niezwykle zamaszyste
ilustrowanie tego, jak można ukraść, przewłaszczyć
i przywłaszczyć sobie tradycję innych ludów. Boć
przecież nie narodu, gdyż to już jest ordynarny
rusycyzm. Z drugiej strony jego pęd do prawdy w
komunikowaniu się z drugim człowiekiem i programowa
antyakademickość powoduje, że jest to postać
barwna jak mało która i bliska sercu piszącego te słowa.
Jego śpiewność jest śpiewnością młyna wodnego,
łomotliwego, huczącego i warczącego pod jękami którego
przebywa cały lud rosyjski do dzisiaj. Kłopotliwość
tego faktu i jego rytmika, monotonna i nudna, jak
zaskowyczenie cerkiewnego chóru a z drugiej strony
wyuzadane prostactwo wyhodowane wielowiekowym
trzymaniem narodu w ciemnocie - i mamy Musorgskiego
jak stado burłaków ciągnących Wołgą pokraczny
okręt. Ich pieśń to pieśń niewolników
zniewolonych przez przysadziste kształty rosyjskiego
średniowiecza utrzymującego się tam do dnia
dzisiejszego. Silny gwałci słabego i dusi w nim
resztki wolności. Czy to dawny bojar, którego Iwan
Srogi uważał za psa, czy to ichnia mafia w pańszczyźniany
sposób zawłaszczająca sobie każdego jak chrześcijańską
duszę. Bo chłop w Rosji to chrześcijanin, a reszta
to pogańska dzika sfora psów wołających o kawał
padliny.
Przy
takim akompaniamencie musiał wzrosnąć talent
niezwykły, jak wielka huba na drzewie w środku
miasta, ale miasta koślawego, drewnianego o bezładnie
zaplanowanej sieci ulic, choć Piotrogród to miasto
eleganckie, brukowane ludzkimi czaszkami, jak miasta
każdego wielkiego imperium. To stolica nowej Asyrii
– dzikiej i pustej, jak piszczele jego ofiar wyssane
ze szpiku przez bestialskich wojowniczych barbarzyńców,
z których ich muzykanci porobili sobie instrumenty.
I pomyśleć,
że gdyby nie Powstanie
Styczniowe w Polsce, które car tłumił podstępem
swojej Czerwonej Reformy, czyli zniesieniem pańszczyzny,
jaką musiał siłą rzeczy znieść potem i w Rosji,
aby uniknąć buntu chłopstwa, albo jego masowej
migracji do rejonów okupowanej Polski, nigdy nie byłoby
tego zjawiska muzycznego, które w „Borysie
Godunowie” kradnie nawet typowo polskiego
krakowiaka, przyswojonego obecnie światowemu tępactwu
muzycznemu, jako typowo rosyjski płód kultury. A była
to przecież tylko ilustracja strachu ciemnej Rosji
przed Polakiem, stojącym pod bramami Kremla. Strachy
na Lachy – powiadają u nas od Moskwy do Cedyni.
Tylko, kto się boi? Gdyby nie upadek majętności
rodzinnych po zniesieniu pańszczyzny, Modest siedziałby
u siebie, wykorzystywał jak dziadowie ciemnego chrześcijanina
na wsi i nie byłoby tego pijackiego zamieszania i
szklistych oczysków.
Czy świat
by stracił? Ale owszem i to ile. Morze pustki, które
wytworzyło się w wyniku gwałtu na Polsce, zaowocowało
przynajmniej tym niezwykłym zjawiskiem, jakim była
muzyka rosyjska XIX wieku. Złodziejska, załgana,
zapijaczona - ale przy tym wyjątkowo szczera jak
obszczymurek lejący na budynek stacyjny kolei nie
widzący nawet, że cały peron ludzi patrzy na niego
i, że nikt nie raczy bić brawa. Ale za to jaka
zamaszystość. Byle tylko wcześniej nie zapomniał
rozpiąć płaszcza i poły rozchylić. Jednak nic to,
tym sposobem będzie bardziej dyskretny,
delikatniejszy i pewien rosyjskiego kolorytu. Płaszcze
oni po samą ziemię zawsze szyć umieli. A przy tym
jaka cisza muzyczna, jaka wyrozumiałość dla stojących
w tłumie z tobołami i wojłokami na nogach oraz jaki
szacunek dla mienia państwowego. Mocz płynie po
sfilcowanej materii, cichutko i aromatycznie się w nią
wchłaniając.
Ale
dzięki temu nie ma średniowiecza w Polsce. Nie ma
wykorzystywanych niemiłosiernie chrześcijan przez
dziką bestię pychy panów polskich. Muzyka pięknie
wyje nad równiną. Rusek zaczyna się nieco miarkować
w swej rozpuście, bo inaczej zdechnie marnie. Czasy
cudowne, wielkie i w sam raz na rozwój Muzyki
Polskiej. Wielkiej i Pięknej, jak Prawdziwa Wolność.
Andrzej
Marek Hendzel
|