Rozczulam
się tu nad muzyką. Ale nie muzyka jest w najbardziej
opłakanym stanie w Polsce, ale coś zgoła innego –
filologia klasyczna. Poszperaj, drogi czytelniku, a
okaże się, że z muzyki, to może coś znajdziesz,
ale z antyku... nawet resztek z obiadu.
Przeczytałem
właśnie opowiadanie Giuseppe Tomasi di Lampedusy
„Profesor i syrena”. Cóż za powikłana
mieszanina obsceny i zakompleksienia. To mogło się
urodzić tylko w głowie zatęchłej biblioteki
akademickiej. Ale co to za cudowne opowiadanie.
Obcowanie z wszechrzeczą poprzez przysposobienie
erotyczne syreny. Cóż za przemyślność i jaka
finezja w okazywaniu uczuć. Mieszanka faszyzującego
światka złudzeń z drętwym patrzeniem na życie człowieka.
A wszystko w mgiełce rzekomego humanizmu.
I kto
kiedy powiedział, nawet Odysowi, że syreny mówią
ludzkim głosem i to na dodatek po grecku? Niech to będzie
nawet najbardziej zatwardziały miłośnik dialektu jońskiego,
ale tego typu bredni nigdzie nie ma? A syreny wabiły
swą muzyką. Czy to muzyka ich cielesności
zespolonej w doskonałą całość z duchowością,
jak chce autor tego syreniego śpiewu profesora? Była
to muzyka niezwykła, godząca nas ze śmiercią.
A co
to ma wspólnego z Polską i stanem naszego pożałowania
godnego kierunku filologii klasycznej? Była sobie
gazeta o meandrycznym sposobie myślenia poświęcona
kulturze a głównie słowu starożytnych. Zwała się
– a jakże miałaby się zwać – Meander.
Zaprenumerowałem ją sobie trochę ponad rok temu, bo
wydawało mi się, że to jednak żyje. I co się
okazało. Ta gazeta to obecnie półrocznik o
przewartościowanej cenie wydawany w nakładzie 300
egzemplarzy. Astronomiczna cena za te panegiryki w środku,
to kpina z kultury a już zupełnie ze starożytnych.
Ale najlepsze jest to, że numer wychodzi z ponad
dwuletnim opóźnieniem w stosunku do aktualnie obowiązującego
kalendarza. W tym tempie, za kilka lat, zaczną wydawać
numery sprzed narodzin Chrystusa.
Czy
zatem muzyka ma się dobrze w Polsce, bo filologia
klasyczna nie ma się tu wcale? Otóż nie, ale tak
nieprzejednanej wyniosłości z jaką się można
spotkać tylko wśród filologów klasycznych nie ma
się do czynienia nawet wśród dość butnych
dyrygentów. I to nie jest żadna bufonada, aby nie
obrażać żartobliwego tonu opery buffa. To
raczej brak jakiejkolwiek koordynacji działań,
jakiegokolwiek pomysłu zespalającego ludzi w wysiłku.
Nie jest to nawet żadna bezinteresowność, ale
przejaw zawiści i złości pomiędzy resztkami ruin
na różnych katedrach, gdzie nie ma żadnej osoby chętnej
do zgody i współpracy.
A ta
literatura panegiryczna ku czci swoich zmarłych kolegów
z zupełnym zapomnieniem o tym, co stanowiło treść
pracy naukowej i badawczej, to nawiązanie do tradycji
sarmackiego samochwalstwa. Żadna muzyka, nawet śpiew
syren, nie przebije się przez taką skorupę. Ale
muzyka żyje mimo tego zaskorupienia w umysłach, które
powinny świecić przykładem otwarcia na świat. Człowiek
emanuje muzyką, inaczej staje się rasistowskim bydlęciem,
którego żadna syrena nie raczyłaby trącić nosem,
choćby do samego nieba zawodził, że jest Zeusem.
Andrzej
Marek Hendzel
|