Ten
film to prawdziwa legenda. I to nie tylko kina.
Zygmunt Kałużyński, zanim nas osierocił na tej
pustyni intelektualnej, twierdził, że może oglądać
w kółko i bez końca scenę, gdzie Marilyn Monroe
idzie po peronie, kamera bierze ją tyłem i nagle
pociąg fuka parą, a ona skacze jak galaretka na sprężynie.
I zgadzam się z nim w całej rozciągłości i ścisłości.
Jest
to film muzyczny, ale jaki. Pełno niedorzecznych scen
posklejanych w całość, która jest tak rozkoszna
jak niektóre polskie filmy sprzed II Wojny Światowej.
Jakby polscy producenci, w większości genialni w tej
dziedzinie Żydzi, uratowali się w Hollywoodzie.
Niekiedy są to sceny jakby z Mirą Zimińską. Ale są
i inne akcenty polskie.
Wszystko
się zaczyna w Chicago. Wiadomo, największym polskim
mieście na świecie. Co prawda to jedynie dzielnica
miasta, ale jednak. Opanowali to miasto włoscy
gangsterzy. Nie wiem, u kogo uczyli się nasi miłośnicy
występku, ale na pewno nie w szkołach partyzanckich,
jak włoska Cosa Nostra, finansowana ponoć
niegdyś przez Paganiniego. Widać typowa polska kłótliwość
nie pozwoliła im opanować ciemnych spraw tego
miasta, dlatego speluną pijacką rządzi niejaki
Mozarella, choć nasi spece są dobrzy zarówno w
prowadzeniu domów pogrzebowych jak i domów rozpusty.
A
dalej główną rolę grająca blondynka gra kogo?
Polkę z ukulele. Śpiewa, jak zawsze tak samo, jakby
mdlała na widok nut, jak inne blondynki a nawet i
szatynki na widok robactwa łażącego po bieli pościeli.
Ale to jej omdlewanie jest słodziutkie jak
najdelikatniejszy cukiereczek. Co z tego że z
alkoholem? A kazał ci ktoś, burasie jeden, siadać
po tym za kółko? Zjedz, rozmarz się i bądź szczęśliwy,
że tego dnia nie musisz wyjeżdżać na polskie
drogi.
A
na dokładkę ma dziwną łatwość zakochiwania się
w saksofonistach. Po prostu się rozpływa na widok
saksofonisty nawet w przebraniu durnego milionera
zasiedlającego petrochemie muszelkowe. W końcu światowym
pionierem petrochemii był kto? Polak. Ignacy Łukasiewicz.
Ta rewolucja, spalania płynnych destylatów ropy
naftowej, jak go dawniej nazywano oleju skalnego, zaczęła
się gdzie? W Polsce. Nie dziwota, że Marilyn omdlewa
na widok akurat tego saksofonisty. Polską zapachniało,
choćby tylko w intelekcie.
Ale
skąd ten pociąg do trunków? Najbardziej nie lubię,
jak kobieta z taką mózgoczaszką udaje głupią. A
widać na kilometr, że aparat kombinatoryczny w głowie
ma taki, że mogłaby zawstydzić najlepszego speca od
krzyżówek. I mówię to pod kątem każdej
blondynki, która udaje świnkę na drobne czy też na
diamenty.
A
wracając do destylatów wylewających się z trumny
po ciężkim ostrzale. Podali policmajstrowi kawę
szkocką i dlatego pewnie miał taką kwaśną minę.
Typowo amerykańską. Gdyby dostał to, o co
pierwotnie poprosił, czyli „Wódę.” - to pewnie
by mu oczka zabłysnęły i uśmiech powrócił. Na
szczęście i u nas ustawa o wychowaniu w trzeźwości
już nie obowiązuje. A Polak i tak pije mniej niż większość
przedstawicieli narodów Europy. Powiedzenie pijany
jak Francuz, albo uwalony jak Niemiec albo
na pewno zachlany jak Anglik, bardziej pasuje
do rzeczywistości współczesnej. Wystarczy tylko
zobaczyć te tabuny turystów alkoholowych szlajających
się po polskich ulicach. Po co tu przybywają? Gnani
legendą tego filmu, że jak Polka, to zaraz musi nosić
piersióweczkę i to za podwiązką albo pasem do pończoch,
albo w staniczku i że jak zrobi imprezkę, to pociągi
stają – dęba.
I
wszystko przez pociąg alkoholowy i to do chłopców z
saksofonem. Cycki się urywają. Wybaczcie, piersi. W
damskiej toalecie uprawia się tualety. Sugar
Cane zmieniła nazwisko z Cukrowa-Kowalczyk.
Wspomnienie kuźni musiało być obrzydliwe, dlatego
na trasie lepiej być cukiereczkiem. Nawet z lekko
alkoholicznym wyziewem. A dwie podrabiane panieneczki
Dafne i Josephine po konserwatorium
zdemoralizowane zostają przez Polkę, choć
pierwotnie wzbraniają się jak ognia przed jednym głębszym.
W końcu taki widok pozbawiłby trzeźwości bez
dodatkowych używek.
I
przyznaje się, że nie ma głosu. Ona i autor
scenariusza. I może rzucić picie, kiedy zechce. I o
gorzkim końcu lizaka można by toczyć długie
akademickie dyskusje. A tu Jack Lemmon tonie w wyśnionych
słodkościach. A jego nieco nadęty kolega od
saksofonu Tony Curtis prowadza go w stronę moralności
katolickiej.
A
scena z próby w wagonie i ta rycerskość, którą
zaraża dwie farbowane kobitki krągłość barku na
dwóch nogach. Co za tyrada geniuszu filmowego. Sztuki
dla gawiedzi w wykonaniu zjawiska. Taniec z różą w
zębach. Mężczyzna w roli żony, bez innych wad
ukrytych. I uczta u Miłośników Opery uzbrojonych w
wielkokalibrowe automaty z lat trzydziestych. Z tortu
na tym balu samców wyskakuje kto? Automatczyk, jakby
określiliby to Rosjanie.
Wszędzie
otoczeni muzyką dochodzimy do końca. Cały czas
trzymani w napięciu i bojąc się o nasze mięśnie
brzucha. I odgadujemy wreszcie, czemu Polak puszcza
kobietę przodem. Co, zgłupiał? O w mądrości Polaków
nigdy nie zwątpiłem. Polak puszcza kobietę przodem,
bo lubi sobie popatrzyć, jak operator tej kamery,
krytyk filmowy, reżyser i widz kinowy. Kto zatem
zaraził Hollywood tą modą? Polacy zdemoralizowali
biedny przemysł filmowy dręczony wyrzutem sumienia
ustawy o wychowaniu w moralności amerykańskiej. Oni
tam do dzisiaj na plażach noszą długie gacie.
Znałem
tylko jedną, która nie chciała iść przodem. Miała
się wtedy za Rosjankę i to katoliczkę. Modliła się
codziennie na klęczkach w kościele. Nie mam nic
przeciwko modłom. I to tym bardziej na klęczkach.
Szczególnie, gdy modlące stoją, zaraz zaraz, klęczą
w pierwszym rzędzie. Żeby to chociaż zakonnica była.
Ale nie. Obecnie udaje dyrygentkę i to na pewno nie
dyrygującą ruchem na trasie kolejowej. I wzorem
bohaterki tego genialnego filmu żyje na kocią łapę,
jak każdy przyzwoity człowiek w Polsce. Ot, do czego
prowadzą te międzynarodowe kontakty płciowe.
A
wracając do tematu sposobu traktowania tematów przez
niżej podpisanego, to, drogie baranie łby, to jest o
„Pół żartem Pół Serio” („Some Like It Hot”).
I to traktujemy jak? Poważnie. I to śmiertelnie poważnie,
szczególnie gdy do gardła mogą nam skoczyć
uzbrojeni po zęby Miłośnicy Opery.
Andrzej
Marek Hendzel
|