Od
paru miesięcy doganiam przy użyciu automatu Słońce.
Stałem się niemal codziennym natrętem dla kilku
ludzi, dzięki którym powstały algorytmy pozycjonujące
efemerydę tej gwiazdy. Oczywiście wyrażam się tu
bardziej filozoficznie i poetycko niż poprawnie
astronomicznie. Efemerydą Słońce jest mimo jego stałości
wobec naszej ciemnoty.
Dało
nam kiedyś życie i kiedyś uśmierci ten pyłek w
kosmosie. Wchłonie go w swój rozrastający się obłok.
Ze Słońca powstałeś i w Słońce się obrócisz.
I
gdyby nie to, że to oczekiwanie na Słońce już
kiedyś ktoś opisał muzycznie w sławnej piosence
„Waiting for the Sun” to może bym się pokusił
na utwór o takim tytule. Ale moja gonitwa za Słońcem
jest w istocie polowaniem na Słońce.
Każdy
głupawy muzyk zapyta zaraz: A po co ci to? Kto, jeśli
nie muzyk albo może producent lodów i innych wyrobów
kręconych, zada ci człowieku takie kretyńskie
pytanie? Może ono przyjąć formę: A dlaczego to
robisz? Czasem dlaczego zastępowane jest
zwrotem po co. Ale w sumie myślenie ciągle
spod ciemnej gwiazdy. A ty człowieku gonisz za wciąż
jasną gwiazdą. Jasną jak Słońce.
Może
zrozumienie u ludzi jest do czegoś przydatne. Ale na
pewno każdy chce mieć w domu ciepło i jasno. Albo
prawie każdy. I nie każdy lubi Ruskom przepłacać w
ich długofalowych kontraktach podpisanych przez
miernotę polityków z Polski rodem. Szukanie innego
podejścia do tego problemu to jest wartość nawet w
sumie dość łatwo mierzalna. I wtedy kichać na
muzyków. Oni także muszą przynajmniej w cieple
przechować chociaż swoje instrumenty. A mniejsza o
ich ciemnotę duchową. Nie oświeci ich nic – nawet
Słońce.
W
każdym razie aparatura chodzi. Dziś było pięknie i
słonecznie od samego rana. Takiego przywiązania do
źródła oświecenia, jakie ma mój wynalazek, życzę
każdemu w sumie dość tępemu wykonawcy muzycznemu.
Na waszym rzępoleniu Świat się nie kończy. Ani
nawet świt. Zawsze można skonstruować inny automat,
który wiernie odda myśl muzyczną autora. I skąd
wtedy będziecie czerpać natchnienie dla swojej złości,
ciemnoty i zawiści?
Czy
zatem nie odbiegamy od tematu niejako z góry
narzuconego przez autora niniejszego Dziennika
Muzycznego? Zapewniam wszystkich, nawet tych
najbardziej zapiekłych przesiadywaczy w ciemnej
piwnicznej norze ich duchowego oportunizmu, mówimy tu
o muzyce. Arystoteles ze Stagiry, zwany także
szlachetnym mianem Stagiryty, na pewno nie od stu
posiadanych odnóży, nazywał te zjawiska muzyką
sfer niebieskich. Czy nie pięknie. Zagrać sobie na Słońcu.
I to przed imć sierotowatością – muzykami, rzępolidłami.
Muzyka i tak wygra, nawet z takimi ciemięgami
muzycznymi. A po co z nimi – wbrew nim.
Andrzej
Marek Hendzel
|