Wydawnictwo Oficyna
Strona główna Dziennik Muzyczny
Wydawnictwo Oficyna Kompozytorzy Dziennik Muzyczny Recenzje Instytut Neuronowy Do pobrania Krótki opis Kontakt
 
 

     

Poprzednie 

Następna

Koszalin, 03. 01. 2010 r.

 

 

 

A po zastanowieniu się: Dalej muzykę zapisaną w formie partytury elektronicznej słyszę i słyszy ją każdy, kto słyszy i chce jej posłuchać, a muzyki zapisanej w postaci partytury drukowanej (na przykład z formy elektronicznej) nie słychać, bo zapewne kompozytor był niedobry i nie tak nadskakiwał komuś tam.

 

Czy kompozytor musi być menadżerem dla siebie samego? Albo czy musi szukać menadżera, nawet o tym samym nazwisku co on, nawet jeśli nie z nazwiskiem po nim? A czy aby rolą kompozytora nie jest stworzyć utwór? Może narobić błędów na skutek swojej niewiedzy, rozpędu, jaki płynie z samego aktu tworzenia. Ale może kiedyś znajdzie się ktoś, kto to wykona mimo tego problemu.

 

Komponowanie to nie jest proces tożsamy z płodzeniem dziecka, ale z jego rodzeniem. A cały cykl twórczy trwa od poczęcia a nawet sprzed poczęcia, bo z myśli o poczęciu, lub z braku tej myśli. Czyli ciąża muzyczna trwa czasem bardzo długo i jest uciążliwa (jak sama nazwa wskazuje) i bolesna.

 

Kompozycja, jak inne dziedziny wymagające nadzwyczajnego obciążenia umysłu, jest niestety ciągle domeną mężczyzn. To nie jest żaden szowinizm brzydali, ale efekt skazania ich przez naturę. Jak dotąd żadnemu facetowi dziecka urodzić się nie udało. Jest to zatem zazdrość o ciążę. O macierzyństwo. Tak pewnie by to ujął jakiś freudopodobny gamoń, który szperając nieudolnie w ludzkiej duszy doszukał się tam jedynie psychiki.

 

Ale fakt, że muzyka, poezja i filozofia to dziedziny zdominowane przez mężczyzn, jednak o tym wskazuje. Owszem są piosenkarki i inne spudnicze nawiązania muzyczne. I niech tak będzie. W końcu każdy może sobie robić, co mu się podoba, byleby nie wdeptywał na nogi bliźniemu.

 

Zatem porównanie do faceta – dziecioroba – który porzuca kobietę po akcie miłosnym, to dość uwłaczające porównanie. Takie coś odpowiada zapewne muzykom-chałturnikom i to wszelkiej maści i kalibru, czyli tym pozbawionym  tego czegoś, co pozwala tworzyć. Dla nich to powód do zawiści, bo płodzenie jest przyjemniejsze niż wychowywanie tego, co skutkiem tego na świat przyjdzie.

 

Czy kompozytor musi być tym menadżerem, czy nie musi? Może. Inaczej może być swoim menadżerem. Albo lepiej - może być swoim menadżerem, kiedy zechce. Jeśli pojawiają sprzyjające okoliczności, jest mu łatwiej. Ale nie na tym polega rola twórcy. Twórca ma tworzyć, a nie zajmować się handlem. Może i to podjąć, jak kamień młyński albo rękawicę, rzuconą mu przez nieodpowiedzialnego kupca. Ale czy to jest jego domena?

 

Domeną kompozytora jest muzyka. Inaczej staje się skrzyżowaniem biznesmena z nędznym grajkiem. Jego muzyka stanie się prędzej czy później muzyką tła muzycznego. Wygodną, łatwą i przyswajalną przygrywką. Jak papka dla kosmonautów. Żeby żarcie nie wyłaziło na sufit, gdy znajdzie się w stanie, gdzie wszystko nic nie waży.

 

Muzyka ma swój gatunkowy ciężar, jak wszystko. W stanie nieważkości to nie ma ponoć znaczenia, bo wszystko jest nic nie ważące. Ale w istocie bezwładność obiektu pozostaje. Jego malutka grawitacja także. Im cięższy obiekt, tym silniej przyciąga. Im gęstsza masa obiektu, tym jest mniejszy, przy tej samej masie. Zatem dla muzyki szkody, jakie wywołać może samoróbne menadżerstwo są straszne. Lepiej, by menadżerstwem zajmowali się inni, bardziej skorzy do służalstwa. A kompozytor niech skłoni swoje ucho i swoje myśli do tworzenia muzyki, a nie załatwiania spraw. Nawet jeśli te sprawy przytłaczając każdego z nas, zadecydują o tym, co stanie się z jego muzyką. Przynajmniej w jakimś mniej lub bardziej określonym przedziale czasowym. Nie jest to żadne wykręcanie się od odpowiedzialności, ale za dużo nie można nakłaść człowiekowi na kark, bo każdy się ugnie pod nadmiarem ciężaru. A nieważkość to proces dość elitarny. Prawie tak jak pisanie muzyki.

 

 

Andrzej Marek Hendzel

 

Do góry