Opowiem
trochę o listach dyskusyjnych. Czemu nie wchodzę na
niektóre. Na pewno moją rolą nie jest zastanawianie
się, jak tam ktoś się naparza po łbach. Listy
dyskusyjne to w pewnym sensie dawne fora miejskie. Ale
naturą forum była zawsze jego egalitarna struktura.
To senaty i inne kapitole były elitarne. Mieszanina
takich rzeczy jest dla mnie niestrawnym zlepieńcem.
Ciasto
– przekładaniec wygląda zazwyczaj ładnie, ale
czasem między płatami wybornego wypieku nawsadzają
niejadalnej papki. Niby to się jakoś wyrównuje po
zgryzieniu i zmieszaniu ze śliną, ale jednak są
granice.
Na
jednej z list natknąłem się na coś, co określono
jako strefa VIP. Rozumiem pewne strefowe zapatrywanie,
na przykład strefa powstała wokół elektrowni w
Czarnobylu i jej sarkofagu. Strefa powstaje wokół
wysypisk śmieci, składowisk radioaktywnych wokół
miejsca przestępstwa czy wypadku. Wszelkie inne ważne
persony to stado jełopów, ubranych w jakieś
mundurki, którzy krzyczą, jacy są ważni, a nic nie
wnoszą do ogólnej skarbnicy, jaką ponoć tworzy
ludzkość. Biadolący nad sobą panowie, bo ich nie
przyjęli do jakiegoś związku dżezmeństwa albo
innego stowarzyszenia działkowców, są jak strusie
na Biegunie Północnym. Sami z sobą w jednym sosie.
I żeby to chociaż grzyb był, to uwarzyć by z tego
można jakąś zupę. A tak co?
Muzykuje
taki na nerwach ludzkich. Do prawdziwego muzyka jego
skowyt nie dochodzi w ogóle. Dziennikarstwo w całej
swojej rozciągłości ma się nijak do muzyki. To
nieprzystające elementy przekładańca. A na dokładkę,
tak podane, jest zaprzeczeniem idei forum - albo
lepiej powiedzmy po polsku, to może ktoś zrozumie
– zaprzecza pomysłowi listy dyskusyjnej.
Jeśli
panowie i czasem panie dziennikarze chcą pleść o
swoich bolączkach, to niech idą jak każdy
przyzwoity człowiek do kibla i tam się wystękają
ze swoich problemów a nie zaśmiecają list
dyskusyjnych swoim zaśmierdziałym vipowstwem. Albo
niech założą klub zamknięty, jak ich ciasny światopogląd.
Mówię
tu rzeczy niepopularne, czasem bolesne a czasem być
może śmieszne. Czasem – jest to efekt
niezamierzony, ale na VIP-ów mam niestrawność. Działają
na mnie odpychająco nie tylko ich obecność i
wypowiedzi, ale sama konieczność znoszenia takiego
pasożytnictwa w ogóle. Rozlewa się od nich groźna
trucizna, wokół pragnienia lęgnącego się umysłach
prostaczków, aby i oni stali się VIP-ami. Wystarczy
głośniej zapyskować, zaanonsować się odpowiednio,
ubrać jakiś frak albo inny mundurek, podpisać akces
na legitkę i już można hulać. Świat wypełniają
przeróżne gatunki takich gadów.
Zepsucie,
jakie idzie stąd do umysłów ludzkich jest
straszliwe. Wyniszcza rozum, albo bodaj jego resztki.
O człowieczeństwie nikt już nawet nie chce słyszeć.
O zaszczytach nawet już nie decydują zasługi, ale
biadolenie. Żeby o tym decydował bodaj talent i
pracowite jego nie zmarnowanie.
A
gdzie się przy tym wszystkim podziała błyskotliwość
umysłu? Wyszła z zebrania, pali skręta pod schodami
albo w innym ciemnym miejscu. Bełkoce coś pod nosem
i stale płacze: „Nie przyjęli mnie do
stowarzyszenia miernot. Jaka jestem nieszczęśliwa.”.
A muzyka przy takim akompaniamencie zdycha, bo nie
forma przerosła nad treścią, ani nawet reformy, ale
pustka.
Oto
dlaczego nie wchodzę tam nawet. Nic mnie nie obchodzi
pomieszanie pojęć w ludzkich umysłach. Nie
zamierzam nikogo uczyć, ani pouczać, że to błąd i
to żałosny widok. Niech to się kręci beze mnie.
Nie mam czasu na takie brednie. Zajmuję się muzyką.
Andrzej
Marek Hendzel
|