Wydawnictwo Oficyna
Strona główna Dziennik Muzyczny
Wydawnictwo Oficyna Kompozytorzy Dziennik Muzyczny Recenzje Instytut Neuronowy Do pobrania Krótki opis Kontakt
 
 

     

Poprzednie 

Następna

Koszalin, 06. 01. 2010 r.

 

 

 

Opowiem trochę o listach dyskusyjnych. Czemu nie wchodzę na niektóre. Na pewno moją rolą nie jest zastanawianie się, jak tam ktoś się naparza po łbach. Listy dyskusyjne to w pewnym sensie dawne fora miejskie. Ale naturą forum była zawsze jego egalitarna struktura. To senaty i inne kapitole były elitarne. Mieszanina takich rzeczy jest dla mnie niestrawnym zlepieńcem.

 

Ciasto – przekładaniec wygląda zazwyczaj ładnie, ale czasem między płatami wybornego wypieku nawsadzają niejadalnej papki. Niby to się jakoś wyrównuje po zgryzieniu i zmieszaniu ze śliną, ale jednak są granice.

 

Na jednej z list natknąłem się na coś, co określono jako strefa VIP. Rozumiem pewne strefowe zapatrywanie, na przykład strefa powstała wokół elektrowni w Czarnobylu i jej sarkofagu. Strefa powstaje wokół wysypisk śmieci, składowisk radioaktywnych wokół miejsca przestępstwa czy wypadku. Wszelkie inne ważne persony to stado jełopów, ubranych w jakieś mundurki, którzy krzyczą, jacy są ważni, a nic nie wnoszą do ogólnej skarbnicy, jaką ponoć tworzy ludzkość. Biadolący nad sobą panowie, bo ich nie przyjęli do jakiegoś związku dżezmeństwa albo innego stowarzyszenia działkowców, są jak strusie na Biegunie Północnym. Sami z sobą w jednym sosie. I żeby to chociaż grzyb był, to uwarzyć by z tego można jakąś zupę. A tak co?

 

Muzykuje taki na nerwach ludzkich. Do prawdziwego muzyka jego skowyt nie dochodzi w ogóle. Dziennikarstwo w całej swojej rozciągłości ma się nijak do muzyki. To nieprzystające elementy przekładańca. A na dokładkę, tak podane, jest zaprzeczeniem idei forum - albo lepiej powiedzmy po polsku, to może ktoś zrozumie – zaprzecza pomysłowi listy dyskusyjnej.

 

Jeśli panowie i czasem panie dziennikarze chcą pleść o swoich bolączkach, to niech idą jak każdy przyzwoity człowiek do kibla i tam się wystękają ze swoich problemów a nie zaśmiecają list dyskusyjnych swoim zaśmierdziałym vipowstwem. Albo niech założą klub zamknięty, jak ich ciasny światopogląd.

 

Mówię tu rzeczy niepopularne, czasem bolesne a czasem być może śmieszne. Czasem – jest to efekt niezamierzony, ale na VIP-ów mam niestrawność. Działają na mnie odpychająco nie tylko ich obecność i wypowiedzi, ale sama konieczność znoszenia takiego pasożytnictwa w ogóle. Rozlewa się od nich groźna trucizna, wokół pragnienia lęgnącego się umysłach prostaczków, aby i oni stali się VIP-ami. Wystarczy głośniej zapyskować, zaanonsować się odpowiednio, ubrać jakiś frak albo inny mundurek, podpisać akces na legitkę i już można hulać. Świat wypełniają przeróżne gatunki takich gadów.

 

Zepsucie, jakie idzie stąd do umysłów ludzkich jest straszliwe. Wyniszcza rozum, albo bodaj jego resztki. O człowieczeństwie nikt już nawet nie chce słyszeć. O zaszczytach nawet już nie decydują zasługi, ale biadolenie. Żeby o tym decydował bodaj talent i pracowite jego nie zmarnowanie.

 

A gdzie się przy tym wszystkim podziała błyskotliwość umysłu? Wyszła z zebrania, pali skręta pod schodami albo w innym ciemnym miejscu. Bełkoce coś pod nosem i stale płacze: „Nie przyjęli mnie do stowarzyszenia miernot. Jaka jestem nieszczęśliwa.”. A muzyka przy takim akompaniamencie zdycha, bo nie forma przerosła nad treścią, ani nawet reformy, ale pustka.

 

Oto dlaczego nie wchodzę tam nawet. Nic mnie nie obchodzi pomieszanie pojęć w ludzkich umysłach. Nie zamierzam nikogo uczyć, ani pouczać, że to błąd i to żałosny widok. Niech to się kręci beze mnie. Nie mam czasu na takie brednie. Zajmuję się muzyką.

 

 

Andrzej Marek Hendzel

 

 

Do góry