Opowiem,
jak się rodzą neologizmy.
Mam
znajomego, który kiedyś przychodzi i mówi: „Można
kupić u Ruskich taki magnes neodymowy, że jak go dołożysz
do licznika prądu, to licznik stanie.”. „Licznik
mu staje.” – pomyślałem. I takiemu licznik staje
na widok takiego neodyma.
A
innym razem widzę, jak ten sam jegomość ślini się
na samo wspomnienie koleżanki jego piętnastoletniej
córki. Wiadomo, zgodnie z polskim prawem, nie jesteśmy
wszak w zacofanej Kalifornii, piętnastolatki nadają
się do dymania. Co zatem z neologiką? Piętnastolatki
to neodymy. A dokładniej neodym i neodyma, zależnie
od płci. Zupełnie jak neofita – nowicjusz.
Już
teraz rozumiesz, drogi czytelniku, dlaczego nastolatki
mają taki magnetyczny wpływ na niektórych, że im
przy nich licznik staje. Oby tylko licznik. Zmilczmy
kwestie stawania innych czynników wrażliwych na wyjątkowo
silny magnetyzm neodymowy.
Niektórzy
wprost zaczynają lewitować na widok takiej neodymki.
A potem mu łzy ciekną, jak ta dymka zamieni się w
cebulę. I kroi się niestety z wydzieleniem łzorodnych
czynników.
Muzyka
jest wieczna, czyli żyje jakiś czas przynajmniej dłuższy
niż wiek. Wiek ludzki, to dziwny czynnik wartościujący
muzykę i inne czynniki nieco trwalsze niż piętnastolatki,
pokolenie i inne tego typu chwasty. Muzyka ma za
zadanie przetrwać. Oprzeć się próbie czasu,
przynajmniej na jakiś czas. Aby potem jakieś nowe
pokolenie dymki albo neodymki znowu ją odkryło,
rzuciło się na nią... i by przy niej stawał im
przynajmniej licznik.
A
co do liczników prądu, to niestety neodymy już nie
działają, bo liczniki teraz elektroniczne, a tę
cholerę zniszczy tylko wybuch jądrowy. Konstruktorzy
i sprzedawcy zawarli spisek. Teraz Ruskie neodymy nic
nie znaczą. Ci rozumieją muzykę jedynie brzęczącej
mamony.
Andrzej
Marek Hendzel
|