Wydawnictwo Oficyna
Strona główna Dziennik Muzyczny
Wydawnictwo Oficyna Kompozytorzy Dziennik Muzyczny Recenzje Instytut Neuronowy Do pobrania Krótki opis Kontakt
 
 

     

Poprzednie 

Następna

Koszalin, 12. 01. 2010 r.

 

 

 

Opowiem, jak się rodzą neologizmy.

 

Mam znajomego, który kiedyś przychodzi i mówi: „Można kupić u Ruskich taki magnes neodymowy, że jak go dołożysz do licznika prądu, to licznik stanie.”. „Licznik mu staje.” – pomyślałem. I takiemu licznik staje na widok takiego neodyma.

 

A innym razem widzę, jak ten sam jegomość ślini się na samo wspomnienie koleżanki jego piętnastoletniej córki. Wiadomo, zgodnie z polskim prawem, nie jesteśmy wszak w zacofanej Kalifornii, piętnastolatki nadają się do dymania. Co zatem z neologiką? Piętnastolatki to neodymy. A dokładniej neodym i neodyma, zależnie od płci. Zupełnie jak neofita – nowicjusz.

 

Już teraz rozumiesz, drogi czytelniku, dlaczego nastolatki mają taki magnetyczny wpływ na niektórych, że im przy nich licznik staje. Oby tylko licznik. Zmilczmy kwestie stawania innych czynników wrażliwych na wyjątkowo silny magnetyzm neodymowy.

 

Niektórzy wprost zaczynają lewitować na widok takiej neodymki. A potem mu łzy ciekną, jak ta dymka zamieni się w cebulę. I kroi się niestety z wydzieleniem łzorodnych czynników.

 

Muzyka jest wieczna, czyli żyje jakiś czas przynajmniej dłuższy niż wiek. Wiek ludzki, to dziwny czynnik wartościujący muzykę i inne czynniki nieco trwalsze niż piętnastolatki, pokolenie i inne tego typu chwasty. Muzyka ma za zadanie przetrwać. Oprzeć się próbie czasu, przynajmniej na jakiś czas. Aby potem jakieś nowe pokolenie dymki albo neodymki znowu ją odkryło, rzuciło się na nią... i by przy niej stawał im przynajmniej licznik.

 

A co do liczników prądu, to niestety neodymy już nie działają, bo liczniki teraz elektroniczne, a tę cholerę zniszczy tylko wybuch jądrowy. Konstruktorzy i sprzedawcy zawarli spisek. Teraz Ruskie neodymy nic nie znaczą. Ci rozumieją muzykę jedynie brzęczącej mamony.

 

 

Andrzej Marek Hendzel

 

 

 

Do góry