Czym byłby Świat bez muzyki?
Wyobraźmy sobie Świat bez muzyków. To jest
stosunkowo łatwe – nie ma specjalistów od
pitolenia. Nie ma grajków, muzykantów, chałturników,
jazzmanów, bluesmanów i całej zgrai wszelkiej maści
innych minstreli. Nie ma muzyków orkiestrowych i
wirtuozów. Nie ma ich. Ale czy za tym idzie brak
muzyki?
Muzyka jest nieuchwytna –
ktoś powie wiatr gra w koronach drzew – i do
pewnego stopnia ma rację. Ponadto muzyka ma zapis o
innej wartości niż żywe granie. I tam też jest
muzyka. A najbardziej ma swoją czystą formę w samym
zapisie symbolicznym, który jest zależny od czegoś
więcej niż kapryśna ludzka wola. Cała metafizyka
muzyki – jeśli taka jest – zawiera się w tym
bezosobowym zapisie. Gdzieś tam – nie tu w rżnięciu
pośród instrumentów.
Każdy ma swoje miejsce w tym
szeregu muzycznym. Jeden wymyśla muzykę i ją
zapisuje, inny ją gra a jeszcze inny słucha. Owszem
pomiędzy tym pojawiają się słupki tego slalomu jak
na przykład wszelkiego typu krytycy. Nic nie jest
wolne od skazy, czegokolwiek nie tknie się człowiek,
zatem krytycy jak pospolity banał są wszędzie.
Pewnie zdziwi się tu ktoś,
że skoro sam skleciłem kilka recenzji, to zaraz –
być może – sam siebie ładuję do grona krytykantów.
Przyjrzyjcie się moim pismom i nagle się okaże, że
te krytyki są jakby bezkrytyczne... cokolwiek to
znaczy przez dwoistość znaczenia. Zazwyczaj
bezkrytyczny jest krytyk w sensie potocznym, czyli ktoś,
kto sam wszystko partaczy, ale krytykuje innych, bo mu
podpowiada to jego dość przyziemna natura. Sam nie
umie, ale lży drugiego, bo zawiść, małość i złość
podpowiadają mu takie zachowania. Albo po prostu nic
więcej nie umie, tylko krytykować.
Czy takie są moje pisma?
Ale weźmy to od innej strony?
Zastanówmy się nad pewnym zdaniem, nomem omen,
z Immanuela Kanta: „gdzie każdy jest majstrem od
wszystkiego, tam rzemiosła znajdują się jeszcze w
stanie największego barbarzyństwa”. Oczywiście
za „Uzasadnieniem metafizyki moralności” w przekładzie Mścisława Wartenberga. Ilu w Polsce
znamy takich majstrów od wszystkiego, a ilu jest ich
na Świecie? Ile jest tej wszechwiedzącej ciemnoty?
Odezwij się przy takim, że coś umiesz w jakiejś
konkretnej sprawie a już atak, że ci się ego
wylewa... tylko z czego. A ze zdziczenia obyczaju robi
się taki kipisz pustej gadaniny, że w końcu człowiek
sam nie wie, czy coś wie czy nie.
Przeciwnym biegunem jest oddać
wszystko w łapy ciasnych specjalistów. I tu się
zaczyna wojna ze zwyrodnieniem człowieka, który odczłowieczył
się na skutek bardzo wąskiej dziedziny, którą się
zajmuje. Jego ramy to jego ramy.
Czy zatem specjalista od
muzyki, ten który notuje ją bez wykonawców, by
zaistniała bez grajków, to nie jest taki ciasny
spec? A pomyśl, jeśli dotrwałeś do tego zdania i
nie padłeś na nos, czemu tak mało jest takich, którzy
to potrafią a tak dużo jest wszelkich zawistników,
którzy umieją jedynie uprawiać krytyki? Gdzie jest
ten dawny pomysł na złoty środek? I czym jest ten
zloty środek?
Tu muzyka odpowiada za ciebie,
bo muzyka wymaga człowieka, przynajmniej jak dotąd,
póki nie mamy innej istoty rozumnej, o której
wiedzielibyśmy z całą pewnością, że umie tworzyć
muzykę. Muzyka zatem nie odczłowiecza się na skutek
specjalizacji, bo specjalizacja jest w jej tworzeniu
wadą. Wyobraźmy sobie kompozytora fletowego albo wyłącznie
organowego. Monotematyczność takiej muzyki zabiłaby
go samego. I czy to tworzy partacza? Albo może wyobraźmy
sobie maszynę piszącą muzykę. Maszyn mamy dużo,
ale genialnego kompozytora maszyny... ani jednego.
Natomiast muzyka już od biedy może zaistnieć, bez
grajków.
A już myślałem, że zgodzę się z Kantem bez
zastrzeżeń... Tak Kant ma rację co do rzemiosła,
ale co do sztuki, błądzi jak każdy Niemiec. Dokładny,
pedantyczny i taki metodyczny, gdy przychodzi do
uczciwości wobec Muz albo bodaj do drugiego człowieka,
który ma wysłuchać jego wypocin, okazuje się, że
żyje z podatków ze zrujnowanej Polski. Przemyślcie
to nie koniecznie przed snem, zanim ktoś zepsuje
muzykę do cna.
Andrzej Marek Hendzel
|