Koszalin to takie miasto, gdzie dobrą książkę zawsze można kupić z przeceny. W Koszalinie mało kto czyta. Przychodzi
człowiek, do marniejącej wciąż księgarni, i leży stale ta sama pula książek na przecenie. Coraz taniej i coraz taniej.
„A kto ci każe kupować tę taniochę?” – spyta natrętny specjalista od trudności i awangardy. Ale awangarda gdzieś wydarła,
jest leciwą ździebko, bo najmniej stuletnią damą a czytać się chce. Co zrobić wziąłem na warsztat książkę niejakiego Stefana Kisielewskiego.
Konkretnie „Pisma i felietony muzyczne” tom 2 z wstępem Adama Wiatra. I w rozdziale „Muzyka i mózg” w tekście pod tytułem „Do czego służy nam
muzyka” nasz autor podaje:
„W naszym ustroju telewizja nie jest tylko instytucją usługowo-konsumpcyjną, lecz ma być reprezentatywna i propagandowa,
ma spełniać funkcję wychowawczą, oddziałując w sposób narodowo
integrujący i umacniający zbiorową więź psychologiczną.”.
No, to się koleś wysilił. Istny kisiel, koloid na mące ziemniaczanej. Poskrobał się w durny łeb i wyszła z niego skrobia.
Ale się nawymyślał. I to ten sam, który pisze w tymże tekściku per
„miniony okres” chyba o czasach przedwojennych, tej niedobrej niepodległej
Polski. W istocie narodowo integrujące to to jest, i nawet ta szklista masa w kolorze czerwonym, czyli w istocie różowa, bo bez
bazy
społecznej to nigdy kiślu do stanu totalnego zaczerwienienia nie doprowadzimy.
Tekst jest i owszem o muzyce, i zawiera wywód o Jezusie Chrystusie, którego tu nie zacytuję. Nie chcę starego roku
kończyć żadnymi większymi bluzgami. Jedno mnie dziwi: Jak w takim czerwonym mieście akurat ta książka się nie sprzedaje? Przecież oni tu
powinni stać w kolejce, by to dostać, a jeden drugiemu to powinien sobie wyrywać.
Dziś telewizja czy, jak chcą inni, telawizja, to ponownie wyłącznie i wyłączna propaganda. Ci sami ludzie co w 1971 roku
(cytowany tekst jest z tego roku) też tam się ciągle kręcą i teraz propagandują nowe czasy a poprzedni okres mają za miniony. Gdy mi tu kto
zarzuci, że nie używam ksywki tego autora, i odmieniam
kisiel jako kiślu zamiast w kisielu, to niech sam to sobie przeczyta i omówi, jak chce.
W Koszalinie tej książki z półki księgarskiej już nie dostanie, zatem obrażeni miłośnicy czerwonego kiślu, nie dorwą się do tego towaru,
wydzierając sobie w chamskim szarpactwie jego ostatnich egzemplarzy. A jak kto lubi, to sprowadzi go sobie skądś.
A przecież chodziło o muzykę, nie o jej
propagowanie, bo to słowo powinno być odmianą słowa
propagacja, a właśnie o
propagandowanie czyli pochodne działanie od propaganda. Jedno, co dobre, w pisaninie tego autora to to, że jednak cudem między wybroczynami
zawarł passus o tym, jak ważną rolą dla muzyki jest indywidualność twórcy. Można sobie ukuć nieskończenie wiele mniej lub bardziej głupawych
teoryjek, a nawet najlepsza z nich nie przetrwa, gdy nie pomieści w sobie wybitnej osobowości twórczej, a nawet na odwrót, gdy jakaś wybitna
osobowość twórcza nie pomieści w sobie tej teoryjki. Nie pożre jej niemal, jak zakąskę, jak szklisty deser ze skrobi w roztworze koloidu.
Skrobta i skrobcie się zatem po swoich pustych łbach, mieszkańcy mojego kochanego miasta i dumajcie. A nawet deliberujcie i biadolcie,
że brakło wam tej pozycji wydawniczej a wydaliście znowu swoje grosidła na bzdety, bańki mydlane i fajerwerki. Strzelcie sobie lepiej dobry tekst
na pożegnanie starego roku. I do dzieła, może to wykrzesze z was jakąś indywidualność twórczą w tym zapyzialstwie. A muzyka popłynie zamiast
importów, które wiecznie przyświecają Polakowi jak przeszczepy.
Jest tylko pytanie, czy ten autor tak po prostu stwierdzał fakty czy uczestniczył (i to aktywnie) w tym procederze,
który opisywał. Popatrzcie na gęby dzisiejszych bohaterów telawizyjnych czy, jak chcą ci poprzedni, telewizyjnych i sami oceńcie. Im szybciej
wyłączycie odbiornik, czyli naciśniecie na jakiś guziczek „wyłącz”, tym szybciej zrozumiecie, o czym mówię. Oczywiście, o muzyce.
Andrzej Marek Hendzel
|