Dziennik Muzyczny
Strona głównaWpis Dziennika Muzycznego numer 12
Koszalin, 14. 04. 2009 r.
Omówię, albo jak chcą niektórzy, obmówię dzisiaj artykuł we Wprost. Najjaśniejszy Stwórco! Hendzel kupił gazeciną. Tak między słowami i półsłówkami... ten produkt prasy już nie całkiem ołowianej i panteistycznej nie jest aż taką gazeciną i nie zionie odorem prasowym. Nie wiem, czy strawić się to da, ale artykuł poświęcili muzyce, to wziąłem to do ręki, uiściłem i z podniesionym czołem wyszedłem.
Zupełnie nie zgadzam się z naczelną tezą tego artykułu, że polski rynek muzyczny przypomina cośkolwiek rynki światowe. To niestety całkowicie katastrofalna pomyłka, jak zbudowanie kopii Wieży Effela w Koszalinie. Ohydny wykwit braku wyobraźni i naśladownictwa i to na naszą skalę. To duże na nasze warunki. Co za niedorzeczność.
Czy ktoś tam myśli w tych redakcjach? Nasz rynek przypomina wielkie rynki wydawnicze jak podrabiane dżinsy przypominają firmowe. Co gorsza, okazuje się obecnie, że niektóre tanie podróbki wygrywają testy na wytrzymałość z najlepszymi wzorami. Po zdarciu, nikt nie widzi różnicy i nawet woli podróbę, jako odporniejszą na gwałtowny atak wszystkiego, co może dżinsy zaatakować. Ale to, co się sprawdza w dżinsowej szkole przetrwania, nie koniecznie działa w muzyce.
Nasz rynek jest zapyziały, wtórny i malutki. Nie ma w nim nic albo prawie nic, co by na dłużej przykuło uwagę zwiedzającego. Jest także na nasze warunki. Autor mówi o braku jakiegokolwiek zjawiska muzycznego o prawdziwie wielkim rozmachu. A kto broni wydawcom, instytucjom muzycznym i osobom prywatnym stworzyć coś na światowym poziomie? Nie według znanych wzorów, bo to nikogo nie wzruszy, ale podług własnej oryginalnej twórczości, pomysłowości i wyobraźni. Tylko takie zjawiska, które są niepowtarzalne, silne potencją twórczą i wielkie nieokiełznanym rozmachem wyobraźni mają szansę przyciągnąć oczy świata na Polskę. Wtedy, gdy takie coś zostanie w Polsce dostrzeżone, bez potrzeby oglądania się na Zachód czy Wschód, wtedy nasz kraj pokaże całą swoją skrywaną dotąd wielkość. Inaczej nigdy nie doprowadzimy do stanu, że ci z zewnątrz oglądać się będą na Polskę jak na cud stworzenia pełen niepowtarzalnych zjawisk i rozkosznych widowisk.
Czy komuś odpowiada rola Polski jako bezprzykładnego kłębowiska naśladownictwa i naśladowców? Czy Polska to nadal paw i papuga? Czy małpie myślenie w muzyce jak i w innych sprawach jest znowu na piedestale? Wszak muzyka jest szczególnie w Polsce zepsuta i zepchnięta do roli popychadła, gdy to przecież ona stanowi o uniwersalności kultury narodu bardziej niż jakakolwiek ze sztuk i dziedzin życia.
Ale dość tego! Jest na tych dwu kartkach zdjęcie Agaty Szymczewskiej w jej ślicznej zielonej sukience, która stała się już jej sztandarem. Gdy po wygraniu Konkursu im. Wieniawskiego publicznie ośmieliła się przyznać, że jest z mojego miasta, zaniemówiłem przez chwilę. Niektórym ten mój stan byłby zapewne na rękę, bo mieliby spokój ode mnie. Ale tego właśnie pragnę: Niech będzie więcej takich świetnych ludzi w każdej Koziej Wólce w Polsce. Niech Polska przepełni się takimi utalentowanymi, pracowitymi i wrażliwymi ludźmi. Tego chcę. O tym marzę i o to proszę - Wszechświat.
I jeśli słyszę tam teraz, że zagrała Karłowicza i to z Jerzym Maksymiukiem to skaczę - choć ostrożnie, bo na nowego laptopa trzeba ciężko pracować - to poszukam tej płyty nawet, jeśli ją będę musiał wyrwać spod ziemi i przepłacić niemiłosiernie, jednakże ją kupię. Widziałem to nabrzeże portowe i Dar Pomorza, przed którym ten rewelacyjny dyrygent stanął w czapce zwędzonej kapitanowi żaglowca i poprowadził nas muzycznie po Bałtyku. Nabrzeże mogłoby być puste i tylko jedna kamera... i gdym miał być jedynym telewidzem, który to ogląda, to w osłupieniu i z zachwytem wysłuchałbym każdej nutki. Takiego czegoś nie podaruję sobie. Jeśli teraz tam zaprowadziła swoje skrzypce jej zielona sukienka, to na Boga, nie wzywam nadaremnie imienia pańskiego, nawet jeśli nie wykona nigdy mojego utworu, jak mi życzą w zapalczywości przeróżni zawistnicy, takich jak ona ludzi nam w Polsce potrzeba.
Powiem tylko tyle, że pseudowydawcy, których na szczęście nie wymienia wałkowany tekst, i ich mocodawcy będą musieli odszczekać publicznie wszelkie świństwa zrobione tej Koszaliniance. Za podmalowywanie swojej gęby, swoich karier kosztem świetnego wykonawcy. Wszak wykonawca to rodzaj męski. Ale niech tam – rewelacyjnej wykonawczyni. Takim osobnikom nie sąd kapturowy zafunduję, ale wyciskanie pasty z pustej tubki. A na koniec wezwę na pomoc moich ukochanych Miłośników Opery. Przed takim kalibrem skapituluje każdy załgany łajdak.
Co do reszty wykonawców i muzyków. Cóż, nie znam Rafała Blechacza osobiście, a to może by pomogło cokolwiek zrozumieć. Spodobała mi się jego przekora, gdy w Bydgoszczy zagrał bodajże Ravela – poprawcie mnie – a publiczność napuszona garniturami oczekiwała wyłącznie Chopina. Zabawne i dość błyskotliwe, ale czy koniecznie trzeba wozić drzewo do lasu? Komu zawiezie Mozarta albo Beethovena? Austriakom i Niemcom? Z góry jednak zastrzegam – możliwie mało filozofii. Zgoda? Od filozofii to raczej ja jestem.
Cieszy mnie niezmiernie obecność Emmy Kirkby i to z muzyką zapomnianego Polaka. Iluż ich było. Jak o tym pomyślę, to odechciewa mi się wszystkiego. Tyle zmarnowanego wysiłku, bo Polacy przez wieki pluli na swoich twórców. Dlatego spotkało Polskę tyle nieszczęść. Jedno jest pewne, Polak się uodpornił i nauczył siły przetrwania, jak te podrabiane dżinsy. Gdyby na miejscu Polski żyli Francuzi, nie byłoby dzisiaj po nich najmniejszego śladu. Ale niech ta siła przetrwania obecnie nieco zmądrzeje i zacznie szanować to, co ma, aby znowu nie skończyć jak bezpański pies tułający się po obcych kątach. I żeby tam przy tej tułaczce muzyka chociaż była, a nie psie zawodzenie.
Andrzej Marek Hendzel
Do góry