Dziennik Muzyczny
Strona głównaWpis Dziennika Muzycznego numer 124
Koszalin, 08. 06. 2010 r.
O, stylizacjo. Trzeba mieć styl, żeby nie stylizować. A może: Trzeba mieć styl, żeby stylizować. Nie wiem. Raczej obstawałbym za tym, że, aby stylizować, trzeba coś umieć i wiedzieć.
Rozpędzając się w stylizacji, można napędzić innym stracha, że stylizowanie jest lepsze od oryginału. Bo oryginał najczęściej jest w sumie dość monotonny i przeciętny, ale ma pewnego rodzaju koloryt. Czymś zatem się wyróżnia od powszechnej popeliny. Ale, gdy doprowadzimy mistrzostwo stylizacji do zenitu, albo bodaj stylizację do mistrzostwa, to istnieje zagrożenie, że ludzie się nie połapią, albo nawet nikt się nie połapie, że łapiemy go na stylizację, jako na oryginał.
Wyobraźmy sobie chodnik. Cóż jest ciekawego w chodniku? Szary, choć dziś bywa robiony z kostki brukowej w różnych kolorach. I taka krosta brukowa narusza nieco szarzyznę chodnikową. Jest jakąś stylizacją chodnika i na chodnik. Ale dalej ludzie idą i depcą. I dalej ktoś splunie siarczyście, bo przepalił w życiu wagon fajek, to i siarą zionie mu od kręgosłupa, takie wiatry hulają w płucach. Albo gumę, nie koniecznie balonową, upuści na chodniczysko. I koloryt staje się kolorytem sukni w grochy. Nieco przybrudzonej.
A dalej na ten chodnik wylezą z muzyką. Kilka dźwięków na krzyż, jak kilka odcieni szarości i szarzyzny, a nawet jeśli kolorowanej, to barwami szarzejącymi. Jakieś walnięcie ckliwym akordzikiem, jakby kotlet komu spadł na talerz, a że dostawa surowca na niego była dawno, to dodali mocno tartej bułki, żeby wydźwięk był nieco bardziej skruszony. Jakiś wokalik spod budki z piwem, albo najwyżej z kościelnego chóru. Opakowanie od cukiereczka. I towar gotowy.
Czy nie pięknie? Cud, no cud wszystkiego? Otaczają to krawężniki i obrzeża, jak sznury policjantów i ochroniarzy. Tłum się ciśnie w wnętrzu tego wieloryba, porzuconego gdzieś na plaży. Atlantyk odszedł wraz z odpływem i porzucił bezwładne cielsko. Dźwigi zawołali, wolontariat ekologiczny przyleciał z transparentami. Wszyscy wrzeszczą i pitolą, w stres coraz większy wpędzając biednego kaszalota. A może to inny waleń. Nie mam wystarczającej wiedzy o waleniu. Zmilknę zatem.
Gdzie tu się podział dajmy na to Mozart? A leży, albo leżeć będzie na półce u idola chodnikowego, gdy ten się przestanie sprzedawać… Uspokoi jego skołatane nerwy i przypomni, skąd zrzynał ckliwe przejścia, tylko coś mu nie wychodziło, ale harmonia za to jaka. I sięgnie czasem po niego i na koniec tylko Mozarta będzie słuchał.
A na chodnik wypełznie nowe pokolenie chodnika, nowi drukarze chodnikowego kolorytu. Czego chcecie? Przy tym każda stylizacja wysiada? I to wysiada nie na tym przystanku. Zatem spełnia jakąś rolę edukacyjną, krajoznawczą. Bo ten kawałek przejść się trzeba. Zasięgnąć języka. Byle nie przy użyciu brudnej ręki. Posłuchać słowika, albo ryku silnika. Albo może słownika – ulicy. I po jakimś czasie, może, jak życia starczy, bodaj raz taki usłyszy muzykę. Może to, dajmy na to, będzie jakiś Hendzel, grany gdzieś w oddali przez kogoś w ciszy poddasza albo wykwintnego salonu. I jeśli to będzie nawet salon fryzjerski, a nożyczki w tym czasie nikomu ucha nie utną, to dzięki Bogu i za to.
Andrzej
Marek Hendzel
Do góry