Dziennik Muzyczny
Strona głównaWpis Dziennika Muzycznego numer 211
Koszalin, 14. 11. 2016 r.
Nikogo tu nie będę lżył. Nawet, gdy temu komuś brakuje nie tyle rozumu co taktu. Takt w muzyce jest szczególnie przydatny, choć są kompozycje bez taktu.
Czymże jest wszakże pełnoprawna publicystyka muzyczna? Czy jest jakieś kryterium (dajmy na to obiektywne) oceny, co jest a co nie jest publicystyką? A teraz dalej: czy jest jakiekolwiek racjonalne odniesienie, pozwalające ocenić: Co jest publicystyką muzyczną? A na koniec, zawężając kryteria do kwantum niemalże elitarnego: Czym jest pełnoprawna publicystyka muzyczna?
Otóż, nie ma ani jednego takiego kryterium oceny tekstu, które w miarodajny sposób pozwala określić, czymże jest owa pełnoprawna publicystyka muzyczna. Czasem udaje się znaleźć cośkolwiek, by podać, czym jest publicystyka muzyczna. Najczęściej jest to po prostu śmietnik wypełniony inwektywami, ciemnotą autorów i brakiem zrozumienia tematu. Wszakże w muzyce temat by wypadało znać. A publicystyka to już worek bez dna, gdzie mieści się wszystko i nic.
I przede wszystkim należałoby zadać sobie pytanie – nie Tobie Czytelniku, byś sobie głowy tym nie przeładowywał: Kto daje owo uprawnienie do tego, by twierdzić, że jest uprawnione jakieś dzieło pisarstwa w sumie dość lekkiego, jakim jest publicystyka, a już zupełnie publicystyka muzyczna?
Dawniej przywilej – czyli właśnie jakieś uprawnienie – rozdawał król lub w ogóle monarcha. Teatry a nawet muzyka w nich były stanowione na mocy takiego przywileju królewskiego (monarszego). Dziś, gdy ktoś twierdzi, że publikuje tylko uprawnioną a nawet pełnoprawną publicystykę muzyczną, jest zwykłym uzurpatorem, kimś, kto nie ma żadnego uprawnienia a tym bardziej pełnouprawnienia do twierdzenia, jakoby publikował pełnoprawną publicystykę muzyczną. Tworzy wokół siebie aurę piedestału, na który potencjalny autor ma się wspiąć. A w jakim celu autor miałby tam włazić? Co to, nieuprawniony redaktorek poczuł się dowartościowany, że przeciągnął autora po błotnisku jego redakcji?
To, czy dany utwór pisarski jest do czegoś uprawniony a nawet w pełni uprawniony, pozostaje w ocenie Potomności. Tępy, małostkowy a czasem po prostu zmęczony redaktor, to odźwierny dla tych, którzy gdzieś się pchają. Jest jak automatyczne drzwi do metra. Jego rola i poziom umysłowy nie muszą być wysokie, byle tylko sprawnie drzwi otwierał, gdy poczuje bodaj zapach biletu. To jego popularna rola.
Z tego punktu widzenia, bo wszak to także jest przecież (szczególnie w oczach redaktorków ich błyskoczących portalików) tylko punkt widzenia, ten Dziennik Muzyczny jest czymś więcej niż pełnoprawna muzyczna publicystyka. Dotyka tu się spraw wielkich i małych, starych i nowych, pięknych i brzydkich. Zawsze wymagających dwu rzeczy – wiedzy i osobistego zaangażowania. A to, czy autor dokonał tego z talentem, pomysłem i klasą – zdecyduje ten czytelnik, który do tego sięgnie nawet po wiekach.
Andrzej Marek Hendzel
Do góry