A+ A-
    Wydawnictwo Oficyna

    Dziennik Muzyczny

    Strona główna
    Wydawnictwo Oficyna Kompozytorzy Dziennik MuzycznyRecenzje Instytut Neuronowy Do pobrania Krótki opis Kontakt
    Poprzednia

    Wpis Dziennika Muzycznego numer 259

    Następna

    Koszalin, 17. 08. 2024 r.

     

     

    Sport dla mnie to zaraza. Wcale tego nie ukrywam. W ogóle nie podzielam powszechnego zamiłowania do sportu. Ruch olimpijski to kontynuacja pogańskich świąt hekatomby. Samo zapalanie znicza – tak zwanego ognia olimpijskiego – to nawiązanie wprost do poświęcone­go Apollinowi święta.

     

    Ludzi jednak uwiodła ta idea wskrzeszenia olimpiady jako internarodowego ruchu olimpij­skiego. Żeby nie użyć słowa internacjonalistycznego. Grecy aż tacy małostkowi nie byli. Ich ruch olimpijski dotyczył tylko Greków – tych z Grecji i tych z kolonii. Nikogo więcej. Więc był nacjonalistyczny – jakby dzisiaj powiedzieli zwolennicy prawomyślności. Tak to para­doks historii, że prawomyślność, czyli służalcze podporządkowanie się nakazom lub więk­szości, nazywa się teraz poprawnością polityczną. Jak zwał, tak zwał, na jedno wychodzi, że to, co ogół powie pod presją swej ciasnoty umysłowej, to trzeba klepać jak potłuczony, by cię w glebę nie wdeptali za tę twoją odmienność. A w istocie, kto jest odmienny?

     

    Podczas uruchamiania olimpiady w niegdyś wielkim Paryżu pokazano ponoć bulwersujące sceny rzekomo profanujące „Ostatnią Wieczerzę” Leonarda z Vinci. Szczere, piękne przeka­zanie posłannictwa apostołom podczas Ostatniej Wieczerzy nie zajmowało się malarstwem, perspektywą i proporcją. Nie wymyślało jakichś niedorzeczności o technikach malarskich, pozach, choćby uchwyconych najbardziej udatnie. Przecież to Leonardo sprofanował Ostat­nią Wieczerzę swym pacykiem, który od lat zatruwa umysły wielu ludzi na całym Świecie, jako jakiś ideał piękna. A czy Jezusowi chodziło o tego rodzaju doznania? Jakieś estetyczne pitolenie? Dlatego nie widzę niczego bulwersującego w tym upozowaniu bezpłciowców w żywym obrazie, gdzie ich pozy są jak pozy Leonarda. I to i to homo niepewni. Dlaczego miałbym się bulwersować i irytować tym, że stado kiepskich błaznów przeinacza dzieło, któ­re mnie nie kojarzy się z Jezusem Chrystusem a malarstwem autora, który akurat w tym do­konaniu wcale się nie popisał?

     

    I dalej z jakiejś monstrualnej brytfanny wyłazi umalowany na sino pasztet, który rzekomo ma przedstawiać Dionizosa. I co mnie miałoby w tym poruszyć? Raz, że sam ruch olimpijski jest jakąś pokraczną metodą powrotu do pogaństwa. Wtrynianie dionizjów do kultu apollińskiego uzmysławia tylko, z jak marnym mamy aparatem myślowym i pojęciowym do czynienia. Jak to mówią u nas: „Co ma piernik do wiatraka?”. Ano ma, mąkę. Poza tym to wiatr hula w umysłach tych kiepskich ideologów, którzy takie poronione widowisko uskutecznili. Zupeł­nie niemyślące osobniki. Kogo tym razem chcieli poruszyć tą swoją żałosną prowokacyjką? A nie pomyśleli przy tym, że w ten sposób obrazili Dionizosa?

     

    Już Jim Morrison udawał Dionizosa. I jak na tym wyszedł? Umarł bezpotomnie. A przypo­mnijcie sobie historię Archilocha z Paros. Na co i za co Dionizos ukarał tępych bigotów na Paros, gdy czepili się do pieśni, którą napisał ten poeta ku czci tego boga? Musieli potem od­szczekiwać, by im kuśka zaczęła znowu stawać i by nie wymrzeć bezpotomnie. Archiloch jednak miał dar, pisał piękne pieśni. A ta banda cieniasów z Paryża jaki dar wykazała, ob­smarowując jakiegoś farbą, że wyglądał jak żywy trup? To miałoby się spodobać bogu? Twierdzą, chyba, że ich bogu, bo nie mojemu. I oczekują, że Dionizos im za to podziękuje? Ten bóg nigdy nie miał kłopotu z rozróżnianiem płaci i to docenił i chwalił Archiloch w swej potępionej przez paryjczyków pieśni. A ci pogubieni na swej drodze może jednak obrażają tego boga.

     

    Jeśli widzę tu jakiś związek z muzyką, to tylko przez genezę teatru i pieśń, którą wiedli uczestnicy igrzysk olimpijskich w starożytnej Grecji przed ich rozpoczęciem. Nikt tam nie obrażał bogów swoją śmieszną ignorancją. Zawodnicy stawali do walki, podkreślam zawod­nicy i nie było kłopotu z rozróżnieniem płci. Biegali nadzy. A kobiety tymczasem zaj­mowały się innymi ważnymi zajęciami a nie waliły się po gębach w ringu, by potem zastana­wiać się, czy tłukła się taka z babą czy z facetem. Grecy nie byli otwarci na ruch międzynaro­dowy ani na równouprawnienie płci. Ich święto było świętem Apollina nie Dionizosa a tym bardziej udawanego nieudolnie i było przeznaczone wyłącznie dla Greków i dla mężczyzn. Czy w tym jest muzyka? Jeśli w tym jej nie ma, to już nie wiem w czym.

     

    Muzyczne turnieje są zupełnie wolne od tego rodzaju problemów. Nikt nie dzieli zawodni­ków na płeć. Grają razem pianiści z pianistkami, skrzypkowie ze skrzypaczkami. Nie ma dyskryminacji płciowej, bo nie o to chodzi w muzyce. Nawet jeśli są pewne niedomagania u kobiet, jeśli idzie o wykonawstwo na niektórych instrumentach, to nie są brane pod uwagę. Albo dobrze grasz albo nie. Nie jestem zwolennikiem takich imprez, bo tam też wchodzi w grę jakiś tam pierwiastek sportowy. Jednak w ani jednej dziedzinie sztuki, gdzie odbywają się takie spektakle, nikt nie tworzy osobno konkurencji dla płci. Może w tym wulgarnym spektaklu amerykańskich akademików filmowych i im podobnych dają osobno nagrody dla aktorów i aktorek. Tu mnie poprawcie.

     

    I zupełnie nietrafione jest porównanie, mówiące, że na takim Konkursie Chopinowskim wziąć udział mógłby każdy, kto nie ma pojęcia o muzykowaniu i trzeba by mu było dać na­grodę, żeby nie obrażać jego uczuć czy czegoś. Wszelkiej maści osiłki i zacietrzewieni no­wobogaccy mogliby wepchać się sami i wraz ze swoimi pociechami i utworzyć widowisko jak uczta Trymalchiona. A czym była ta inauguracja igrzysk, jeśli nie wziętym z „Satyrico­nu” Petroniusza przedstawieniem nieuka wyzwoleńca? I wszyscy, którzy to widzieli i nie za­uważyli tego, że są u takiego kpa na uczcie, wyszli na element o podobnym poziomie do nie­go. W konkursach muzycznych robione są eliminacje. Sito jest gęste. I do następnego etapu wchodzą ci, którzy umieją grać lepiej niż reszta uczestników. Co to by było, gdyby teraz z konkursu nie można było wywalić kogoś, kto się nie nadaje, bo go się w ten sposób by obra­żało? Nie bronię tu konkursów, bo one niewiele mają wspólnego z muzyką. Mówię jedynie, że muzyka rozróżnień płciowych nie używa w takiej rywalizacji.

     

    Nie sugeruję, żeby teraz na ringach walczyły kobiety z mężczyznami. By i w innych dziedzi­nach obie płcie i nawet ci homo niepewni walczyli razem. Ale zastanówcie się, jaką krzywdę zrobiliście Światu, rzekomo wskrzeszając olimpiady jako ruch olimpijski w takiej pokracznej formie. Zmarły od wieków, wzrósł w potworne monstrum, które nie ma nawet z nim nic wspólnego a kaleczy powszechną świadomość ucząc brzydoty jako piękna i kłamstwa jako prawdy. Już nawet muzyka nie chce mieć z tym nic wspólnego.

     

     

     

    Andrzej Marek Hendzel

     

    Do góry