Dziennik Muzyczny
Strona głównaWpis Dziennika Muzycznego numer 281
Koszalin, 12. 05. 2025 r.
Wspomnijmy Piusa X, którego wybrano na skutek zuchwałej ingerencji arcybiskupa krakowskiego, który z pełnomocnictwa cesarza Austrii zakwestionował prawo jego konkurenta do tronu papieskiego. Nazywajmy to w dowolnym kolorze, czarną kartą w historii Kościoła, hańbą dla Polski i Krakowa, czy na odwrót sprytem kardynała z Krakowa, jak chciał on sam usprawiedliwiając swój postępek.
A cóż o nim piszą dwaj Niemcy w „Dziejach Papieży”, Poznań 2000 rok, Oficyna Wydawnicza Druck – Ksawery Seppelt i Klemens Löffler. Ci dwaj specjaliści od historii Kościoła, oczywiście, na niemiecką nutę, piszą tak w tomie 5 na stronie 54:
„Rozpoczął papież od reformy muzyki kościelnej, nie odpowiadającej, szczególnie w Italii, godności Domu Bożego. Motu proprio „Inter sollicitudines” z 22 listopada 1903 podaje, poczynając od najwyższych zasad liturgicznych i muzyczno-estetycznych, zasadniczy podręcznik muzyki kościelnej, obejmujący obszerne i szczegółowe przepisy.”.
Nie wchodząc w szczegóły tego pisma papieskiego, zacytujmy jeszcze kawałek wywodu tych dwu Niemców z następnej strony:
„Muzyka jest tylko częścią liturgii i jej skromną służebnicą. Liturgia nie powinna wyglądać na coś drugorzędnego i jakby stojącego na usługach muzyki.”.
I trochę dalej jeszcze podają, że w następnym motu proprio papież polecił opracowanie wydania nowych książek do liturgii z melodiami gregoriańskimi. Rzekomo to wszystko odstręczyło od niego miłośników muzyki nowszej, nieco teatralnej a w każdym razie niegregoriańskiej.
A dzisiaj w kościołach, co się dzieje? Należało się zapytać: A dzisiaj w kościołach, co się wyprawia? Muzyka już nie z teatru, ale do muzyki kościelnej wdarła się zwyczajna szmira najgorszego popu. Utwory te to po prostu straszydła, jakby wyrwane nie z nędznego wodewilu, ale z taniej knajpy. Nieznośne wycie różnych chórków i chóreczków jakby żywcem wydarte z najnowszych produkcji gwiazdeczek piejących jak kury udające koguta.
Dziś by się przydał taki papież, który ukróci te praktyki muzyczne. Bo może i muzyka powinna być nowa, czasem to urozmaici mszę, ale nie robiąc z niej tandetnego spektaklu dla gawiedzi. Msza to msza. Wypadałoby zadbać o odrobinę dostojeństwa. Jednak są i tacy, którzy uważają, że u Murzynów, Maorysów czy Aborygenów są ciekawsze spektakle, bo tam muzyka jest pogodna, rytmiczna i z waleniem w bębny.
To jakby dzieci się bawiły swoją nowo odkrytą kreatywnością. Dobrze, napiszmy taką muzykę i ją grajmy, ale żeby nie zalatywała knajpianymi odorami i guścikami. A ta obecnie, niestety, taka jest – czuć ją nie tylko ściereczką, jak pisał Edward Stachura znawca knajpianych intonacji, ale wali od niej browarem, kiepem i gorzałą… i czym tam sobie chcecie, co jest domeną pijackiego rynsztoka. Zapewne jej twórcom na czymś tam zleżało. Czegoś chcieli, pisząc te banalne zwroty muzyczne i te melodyjki wywikłane spod kontuaru. Może mieli nawet dobre intencje, tylko im coś zakłóciło ich tok muzycznego wywodu i jakoś to wyszło.
Dlatego i ja częściej coraz tęsknię za cudowną frazę chorału gregoriańskiego i polifonią chórów dawnych epok. Może nie za Palestriną i jego nieco wybujałym stylem, który ponoć ten papież chwalił. A za prostotą wczesnej pieśni gregoriańskiej i jej wyjątkowym dostojeństwem.
Andrzej Marek Hendzel
Do góry