Postaram
się tym razem krótko napisać o Józefie Elsnerze,
który wbrew radzie swego taty znalazł w Polsce coś
ciekawego. Orkiestra Symfoniczna Filharmonii
Opolskiej wydała kilka utworów tego kompozytora,
który za młodu był Niemcem, albo może, jak chcą
niektórzy, całkowicie zniemczałym Ślązakiem, a
na starość został Polakiem. Co nie do końca jest
prawdą, bo jego „Sumariusz” napisany był po
niemiecku, ale o tym innym razem.
Na wspomnianej płycie jest
symfonia C-dur. Niczym szczególnym nie wyróżnia
się spośród całej masy klasycyzujących utworów
na wzór szkoły wiedeńskiej. Cytat z „Mazurka Dąbrowskiego”
jest w niej tak zakamuflowany, że trudno go w ogóle
wychwycić. Ale utwór nie przynosi wstydu autorowi.
Można by jego autora nawet nazwać małym klasykiem
warszawskim.
Dalsze
utwory to już same uwertury oper Elsnera. Tytuły
te: „Andromeda”, „Sułtan Wampum”, „Leszek
Biały” i „Echo w lesie” – niewiele mówią
dzisiejszemu odbiorcy. Ale zgrabnie zarysowany mały
temacik w uwerturze do „Andromedy” mile się pieści
z uchem słuchacza. Natomiast skromniutki polonezik
w uwerturze do „Leszka Białego” jakby przemawiał
już nie sztuczną przerysówką polskiej nuty,
tak częstą wówczas u kompozytorów europejskich.
Nie są to dźwięki jakichś Helmutów przebranych
za Jaśków i pitolących mazura, jakby małpa grała
na perkusji. Delikatnie potraktowana wstawka Alla
Polacca świadczy raczej o tym, że jej autor dużo
się nauczył w Polsce, aby jego wydanie polskiej
nuty było przynajmniej zgrabne. Opracowanie i
aranżacja Grzegorza Fitelberga może także na to
wpłynęła. Autor tych słów nie wie, bo nie zna
oryginału Elsnera.
Natomiast
dość zabawna, ale mało pomysłowa uwertura z
„Echa w lesie” gdzie drobniutkie iluminacyjki
robią za naśladowcze możliwości lasu, jako
nosiciela dźwięków odbitych, są jak urocze
igraszki dzieci. Szkoda, że całego tego utworu nie
można usłyszeć na scenach polskich, jak i pozostałych
oper Elsnera, tak ślicznie okaleczonych wydaniem
samych uwertur.
Wszystko
to w należyty sposób podane, bez wielkiego nadąsania
a z gracją i wdziękiem przez orkiestrę i jej
dyrygenta Bogusława Dawidowa. Sama płyta także
wydana z gustem, bez nadmiaru precelków, co jest
obecnie dość rzadkie w Polsce wśród wydawców
muzyki XIX wieku i dawniejszej. I jeśli sam sponsor
tej płyty także nie przyszedł do Polski grabić i
mordować, ale żeby znaleźć tu coś ciekawego i
grzecznie przypomnieć o tym, że pięknie
spolszczony Niemiec, albo, jak chcą niektórzy,
zniemczony do cna Ślązak, może dać Światu dzięki
polskości coś oryginalnego, to całe to
wydawnictwo uznać można za udane i śmiało
postawić na półce obok innych znakomitych wydań.
Andrzej
Marek Hendzel
|