Miałem pojechać do tego
Mielna. Zobaczyć te trupie główki, tę powszechną
mentalną żółtaczkę...
Jednak broniłem w tym
wszystkim mojego miasta. Miasta, gdzie filharmonię
buduje się wciśniętą na parking za kinem. Gdzie
chyba najgorsza uczelnia techniczna w Polsce aspiruje
do roli nowej kuźnicy kadr do energetyki jądrowej.
To tak jakby wierzyć, że tam, gdzie spadnie duży
meteoryt, wszyscy staną się astrofizykami i
geologami. A w istocie wielu z nich zginie, a wokół
samego epicentrum uderzenia – zginą wszyscy.
Czy to jakaś polityka? W
wypadku Mielna nie, bo polityka pochodzi od polis –
miasto. Jak można uprawiać politykę w gminie, w której
nie ma ani jednego miasta? W wypadku Koszalina także
nie, bo ja się tu zajmuję muzyką a nie polityką,
którą rozumiem jako życie miasta. A to miasto zdechło.
Tu ulicami walają się zombiaki, ludzie bez ducha,
bez wiary i bez życia. Obojętne na wszystko kukły.
Zatem tego miejsca żal i tego
miejsca, gdzie ma upaść ta kosmiczna gwiazda. Wtedy
co zrobią biedne władze prowincjonalnej mieściny,
która zamieni się w jeszcze bardziej zatęchłą
prowincję, bo wszyscy uciekną, którzy mają odrobinę
rozumu w głowie, na wieść o takim cudownym zjawisku
w zasięgu wzroku. Durni rajcowie miejscy będą dukać
dalej swoje pożałowania godne wypociny, że są
niemile zaskoczeni postawą owej upadłej gwiazdy.
Ludzie spokojnie zaczną pakować walichy i wracać
tam, skąd przyszli ich dziadowie, tatusiowie albo oni
sami. Czy to polityka? Nie bo na koniec zostanie tu mała,
nędzna wieś... ze zdegradowanego głupotą ich byłych
mieszkańców małego prowincjonalnego mieścidła.
A mogłoby by być inaczej...
gdyby ci ludzie dorośli, zaczęli posługiwać się mózgiem,
a nie myśleli poprzez perspektywę swojego tyłka i
kieszeni. Ale w pusty i dziurawy garnek wlewać
cokolwiek, to marnotrawstwo. Zatem poświęcą to
miejsce, gdzie przywali meteor i będą wrzeszczeć:
Gąski
Na
Powązki.
Czy to dla kogoś splendor?
Ale owszem, bo przynajmniej ta nekropolia przetrwała
hekatomby nawet w XX wieku. Cokolwiek po wielkim mieście.
Cokolwiek. A dla mieszkańców jakiegoś
zdegradowanego zadupia to zaszczyt wielki, bo za ich
walkę dostaną nagrodę... w przyszłym życiu.
Czy napiszę z tego powodu
operę? Może symfonię? Raczej skończy się na krótkim
marszu. Oby tylko nie żałobnym. A co do tego
wyjazdu... Cóż, słońce nie zaszło jeszcze.
Andrzej Marek Hendzel
|