Czemu
służy muzyka, a raczej do czego... Albo może
komu? I kogo teraz cytować? Najlepiej od razu
Ezopa, skoro to wszystko od niego pochodzi:
Kruk
i lis
Kruk,
ukradłszy mięso, usiadł na drzewie. Spostrzegł
to lis i chciał mu je odebrać. Stanął pod
drzewem i począł kruka wychwalać, że jest okazały,
piękny i że jemu należy się panowanie nad
ptakami, co niewątpliwie nastąpi, o ile też
posiada piękny głos. Wtedy kruk, chcąc się
pochwalić głosem, zakrakał i wypuścił mięso.
Lis zaś porwał zdobycz i zawołał: „Kruku!
Gdybyś miał rozum, niczego by ci nie brakowało,
aby zostać królem.”.
Oczywista
w przekładzie Marcina Goliasa. Chytra sztuka ten
lisek. Ale co to ma z muzyką? Wół też ma donośny
głos i nie robi w operze za syrenę. Czasem na basa
albo barytona ktoś wdzięcznie zatokuje per ryczywół.
Takim wdzięcznym przezwiskiem nazywa ichnie ryczące
mości na przykład Moniuszko. Ale to nie dla ich
zalet wokalnych, ale gdy dosłownie ryczą jak
barany, woły czy inna zwierzyna rogata. Ogólnie
krowa i krowopochodne nie są
mile widziane na scenach teatralnych.
Zatem
czego chce Ezop? Tak to wyłożył Mikołaj Rej z
Nagłowic:
Z
Ezopa. Kruk i lis
Podobieństwo
pochlebnika – iż nie wierzyć.
Kruk
ułapił chomika; na drzewie go skubie.
Alić
lis podeń dybie w onej swojej szubie.
„Aleś
kruku wybielał! Bom cię czarno widział.
Słyszę,
żeś i głos zmienił, radbym cię usłyszał”.
Kruczysko
chce zaśpiewać, upuścił chomika,
A
lis go pochwyciwszy, choć nie miał konika,
Prędko
skoczył do lasu. Kruczek się obaczył,
Że
zdradzon „Jego Miłość” – kiedy śpiewać
raczył.
Jak
widać bez cytatu z Reja się nie obyło, bo ten za
samą nazwę miejscowości, z której pochodził,
powinien dostać wieniec za myślenie i to nagłe.
Ale jakie pochlebstwa na białego kruka. Od razu
widać, że to napisał pisarz. A i dworak jaki. Ale
tęsknoty literackie od razu zobaczy każdy, kto
jego książkę kupić pragnie dzisiaj. Żeby Rej
nie leżał na każdej półce księgarskiej... Czym
to jest? Nawrotem do stanu gęsiego.
Ale
do muzyki. I stąd wiemy, że w czasach Reja w
Polsce była pieśń pod tytułem „Jego Miłość”.
Już wtedy wiedzieli, że oprócz miłości nie ma
wiele do ośpiewania, że nie warto śpiewać, gdy w
grę nie wchodzi miłość. Nie uda się pewnie
autorowi tej pieśni uratować, ale dzisiaj sprzątał
u siebie pod śmietnikiem i znalazł swoją starą
piosenkę. Jedyny jej rękopis. I o czym? O
niepodległości Polski i o zakonnikach. Nawet nie
wiedział, że temu tematowi poświęcił te cztery
zwrotki. Czemu zatem wylądowała pod śmietnikiem?
To i tak dobrze, że nie w środku. Jakaś ręka
czuwała nad tą autora pisaniną. O tym nie
dzisiaj.
Ale
już u Reja widać, że muzyka tu się wkradła
nieco boczną furtą. Mięso zeszło nieco na
chomika. Skubany chomik jednak chyba już był wtedy
w pazurach. Ale to załóżmy licencja. Byle nie włoska,
albo francuska. Ale czemu nie, od bocznej furty, to
niech tam. Tak oto naśladuje La Fontaine’a biskup
warmiński Ignacy Krasicki:
Kruk
i lis
Bywa
często zawiedzionym,
Kto
lubi być chwalonym.
Kruk
miał w pysku ser ogromny.
Lis,
niby skromny,
Przyszedł
do niego i rzekł: „Miły bracie,
Nie
mogę się nacieszyć, kiedy patrzę na cię.
Cóż
to za oczy!
Ich
blask aż mroczy.
Czyż
można dostać
Takową
postać?
A
pióra jakie!
Szlniące,
jednakie!
A
jeśli nie jestem w błędzie,
Pewnie
i głos śliczny będzie”.
Więc
kruk w kantaty. Skoro pysk rozdziawił,
Ser
wypadł, lis go porwał i kruka zostawił.
Od
razu zaatakowało nas kantacenie. O ambicjo biznesmeństwa!
Tyś zaprowadziła biednego kruczka do przejściowego
ubóstwa. A przy tym na jakie przejścia go naraziłaś.
Albo może za Rejem – biedne kruczysko pozbawione
mięsiwa, albo może chomika. Tylko w czym? A może
w duszy? Bo węża w kieszeni dalej trzyma, jak
dawniej. Albo sfrancuziałe, bo jakie ma być, gdy
go z sera obdzierają? Ale znalazł lisek kruczka na
kruczka czy kruczysko!
I
teraz już wiemy, czemu polskie biznesmeństwo nie
finansuje muzyki. „A co będzie – myśli sobie
zbiznesmeniały potencjalny inwestor muzyczny –
gdy mi śpiewać potem każą? Mięsa to ja, co
fakt, nie kradłem, ale pierwszy milion... Była
wszak wytyczna od zapijaczonej władzy. To czemu
nie? A potem śpiewać każą i tak za te śpiewanie
spotka mnie taka nagroda.”. Iluż naoglądałem się
zbiznesiałych panów i pań z ich aspiracjami, aby
jeśli nie oni, to bodaj ich dzieci zapitoliły coś
dla muzyki, coby można było zaszpanować przed sąsiadami
jeśli nie przed klubem biznesmeńskim. I wałkował
taki synusia i córusię, aby to na fortepiano
zabrzdąkał, albo górnie w „c” zapiał. I
wychodziło takie, z dobrego domu towarzystwo, i piało.
A potem, jak się okazało, że talentu bozia poskąpiła,
to lądowało na Allegro, gaciami albo
guzikami handlować. I tak nieodłącznie rodzice
wychowali swoje kopie.
Ale
po co ja to mówię? A czy ja to mówię? To autor!
Jego wińcie, że czepia się do biednego biznesującego
towarzystwa autoadoracji. Ale zróbmy inny wybieg,
dajmy na to nawet kruczek. Niech biznesior da na
muzykę. Niech trzyma przy tym w pysku ten
ukradziony kawał mięsiwa, ale niech skórę od
tego sprzeda i da na muzykę. Muzycy niech obiecają
i dotrzymają słowa - co w wypadku muzyków jest
jeszcze trudniejsze niż w wypadku biznesmeństwa -
i nie każą potem śpiewać darczyńcy. Zostawią
go z jego mięsiwem w spokoju. Niech sobie siedzi, słucha
i myśli. Niech podnosi poziom umysłowy swego
ilorazu. A po kiego mu iloraz? No chyba, że w
mianowniku wstawić zero, to wtedy i owszem.
Bogacimy się w nieskończoność. Ale lepiej zrobić
iloczyn biznesowy. Nie próbować robić z zera
muzycznego, swoich dziatek, mnożnika ani mnożnej,
bo to grozi krachem, ale dać temu, który ma
talent. Czyli jest więcej niż zerem... muzycznym.
Wtedy pomnoży się swój własny majątek i pomimo
tego, że dało się na muzykę, a może właśnie
dlatego. Co za ilość czynu. Inni z zazdrością
popatrzą na biznesiorów z Polski i powiedzą:
„O, krzywa, jakie to biznesiorstwo polskie mądre.
Ile to biznesiorstwo polskie wpływów ma na świecie,
bo muzyka z Polski wcisnęła się w każdy
zakamarek. Jakie to biznesiorstwo z Polski rozumne.
I na urzędasiorstwo polskie wpływa, lobbuje je i
nawet mobing urzędasiorski robi, żeby i z kasy
publicznej na muzyką dawali.”. Bo wreszcie powie
cały Świat: „Polskie biznesmeństwo lubuje się
w polskiej muzyce.”. I wreszcie Polska zakwitnie
jak wielki cudowny ogród. Oto powód dostateczny i
wystarczający, aby biznesmeństwo i urzędactwo w
Polsce siedziało cicho. Przynajmniej, gdy gra
muzyka.
Ale
to jakaś pewnie bajka. Co zrobić, roboty w
dzielnicy wykonują, to prądu nie było i autor miał
czas na czytanie i pisanie. Drzewa uprawiają
strategię marketingową, aby przyciągnąć pszczoły,
by je pozapylały, choć nie kopulują z owadami,
tylko z innymi drzewami. Te cherubinki uskrzydlone,
te awangardy owadzie niosą je do innych krajów
drzewnych. Natura kipi, bucha. Wszędzie pełno miłosnego
śpiewu. Zatem skoro to bajka, to taką oto
opowiedzmy:
Nieskończony
poziom energetyczny
Bajkę
miałem napisać, komputer miał gadać.
Z
tej przeróżnej tandety bajkę miałem składać.
Uciekając
od głupców, kłamców i przesądu.
Ale
co robisz świecie... że zabrakło prądu.
Oczy
w słup mi stanęły, choć nie tak mieć było.
Uciekły
wolty z baterii razem z w drucie siłą.
Ktoś
kogoś z wiaderkiem pewnie śle po fazę.
Byle
metal miał kontakt. A ja o tym frazę
sklecę
piórem na papierze dla was zrobię popis.
Długie
zdania, bo pod ręką został mi długopis.
I
tak tym sposobem, goniąc wszystkich razem
i
każdego z osobna, rusza bajka z gazem.
Bo
komputer śpi smacznie, lud idzie chodnikiem.
Nad
sposób dochodzenia – pochwal się wynikiem.
Ułóż
wszystko do wyra i wielkiego wora.
Bracia,
wołam, jest kryzys, więc na bajki pora.
Do
tego potrzeba wszelako muzyki, jak twierdzą nasi
przekładacze Ezopa. I gdyby autor był wredny do
granic możliwości twórczych, to wystarczyłoby
jedną pałkę zmienić w bajce podstawiając
„o” na „a” w słowie „goniąc”. W ten
sposób autor stałby się totalnym malkontentem,
aby uczynić zadość życzeniom zawistników z
prawami do redaktorowania naczelnego. A tak wzbudził
dziwną senność w ludzie. Siadł na koźle, wziął
bat i wrzeszczy: „Wio! Sennie...”. Ale co pędzi,
kogo pędzi i dokąd pędzi? Oto tajemnica. A co i
kto mu gra na drogę i w drodze? Pewnikiem - ten łajdak
- Hendzel.
Andrzej
Marek Hendzel
|