Wydawnictwo Oficyna
Strona główna Dziennik Muzyczny
Wydawnictwo Oficyna Kompozytorzy Dziennik Muzyczny Recenzje Instytut Neuronowy Do pobrania Krótki opis Kontakt
 
 

     

Poprzednie 

Następna

Koszalin, 24. 04. 2009 r.

 

 

 

Czemu służy muzyka, a raczej do czego... Albo może komu? I kogo teraz cytować? Najlepiej od razu Ezopa, skoro to wszystko od niego pochodzi:

 

Kruk i lis

 

Kruk, ukradłszy mięso, usiadł na drzewie. Spostrzegł to lis i chciał mu je odebrać. Stanął pod drzewem i począł kruka wychwalać, że jest okazały, piękny i że jemu należy się panowanie nad ptakami, co niewątpliwie nastąpi, o ile też posiada piękny głos. Wtedy kruk, chcąc się pochwalić głosem, zakrakał i wypuścił mięso. Lis zaś porwał zdobycz i zawołał: „Kruku! Gdybyś miał rozum, niczego by ci nie brakowało, aby zostać królem.”.

 

Oczywista w przekładzie Marcina Goliasa. Chytra sztuka ten lisek. Ale co to ma z muzyką? Wół też ma donośny głos i nie robi w operze za syrenę. Czasem na basa albo barytona ktoś wdzięcznie zatokuje per ryczywół. Takim wdzięcznym przezwiskiem nazywa ichnie ryczące mości na przykład Moniuszko. Ale to nie dla ich zalet wokalnych, ale gdy dosłownie ryczą jak barany, woły czy inna zwierzyna rogata. Ogólnie krowa i krowopochodne nie są  mile widziane na scenach teatralnych.

 

Zatem czego chce Ezop? Tak to wyłożył Mikołaj Rej z Nagłowic:

 

Z Ezopa. Kruk i lis

 

Podobieństwo pochlebnika – iż nie wierzyć.

Kruk ułapił chomika; na drzewie go skubie.

Alić lis podeń dybie w onej swojej szubie.

„Aleś kruku wybielał! Bom cię czarno widział.

Słyszę, żeś i głos zmienił, radbym cię usłyszał”.

Kruczysko chce zaśpiewać, upuścił chomika,

A lis go pochwyciwszy, choć nie miał konika,

Prędko skoczył do lasu. Kruczek się obaczył,

Że zdradzon „Jego Miłość” – kiedy śpiewać raczył.

 

Jak widać bez cytatu z Reja się nie obyło, bo ten za samą nazwę miejscowości, z której pochodził, powinien dostać wieniec za myślenie i to nagłe. Ale jakie pochlebstwa na białego kruka. Od razu widać, że to napisał pisarz. A i dworak jaki. Ale tęsknoty literackie od razu zobaczy każdy, kto jego książkę kupić pragnie dzisiaj. Żeby Rej nie leżał na każdej półce księgarskiej... Czym to jest? Nawrotem do stanu gęsiego.

 

Ale do muzyki. I stąd wiemy, że w czasach Reja w Polsce była pieśń pod tytułem „Jego Miłość”. Już wtedy wiedzieli, że oprócz miłości nie ma wiele do ośpiewania, że nie warto śpiewać, gdy w grę nie wchodzi miłość. Nie uda się pewnie autorowi tej pieśni uratować, ale dzisiaj sprzątał u siebie pod śmietnikiem i znalazł swoją starą piosenkę. Jedyny jej rękopis. I o czym? O niepodległości Polski i o zakonnikach. Nawet nie wiedział, że temu tematowi poświęcił te cztery zwrotki. Czemu zatem wylądowała pod śmietnikiem? To i tak dobrze, że nie w środku. Jakaś ręka czuwała nad tą autora pisaniną. O tym nie dzisiaj.

 

Ale już u Reja widać, że muzyka tu się wkradła nieco boczną furtą. Mięso zeszło nieco na chomika. Skubany chomik jednak chyba już był wtedy w pazurach. Ale to załóżmy licencja. Byle nie włoska, albo francuska. Ale czemu nie, od bocznej furty, to niech tam. Tak oto naśladuje La Fontaine’a biskup warmiński Ignacy Krasicki:

 

Kruk i lis

 

Bywa często zawiedzionym,

Kto lubi być chwalonym.

Kruk miał w pysku ser ogromny.

Lis, niby skromny,

Przyszedł do niego i rzekł: „Miły bracie,

Nie mogę się nacieszyć, kiedy patrzę na cię.

Cóż to za oczy!

Ich blask aż mroczy.

Czyż można dostać

Takową postać?

A pióra jakie!

Szlniące, jednakie!

A jeśli nie jestem w błędzie,

Pewnie i głos śliczny będzie”.

Więc kruk w kantaty. Skoro pysk rozdziawił,

Ser wypadł, lis go porwał i kruka zostawił.

 

Od razu zaatakowało nas kantacenie. O ambicjo biznesmeństwa! Tyś zaprowadziła biednego kruczka do przejściowego ubóstwa. A przy tym na jakie przejścia go naraziłaś. Albo może za Rejem – biedne kruczysko pozbawione mięsiwa, albo może chomika. Tylko w czym? A może w duszy? Bo węża w kieszeni dalej trzyma, jak dawniej. Albo sfrancuziałe, bo jakie ma być, gdy go z sera obdzierają? Ale znalazł lisek kruczka na kruczka czy kruczysko!

 

I teraz już wiemy, czemu polskie biznesmeństwo nie finansuje muzyki. „A co będzie – myśli sobie zbiznesmeniały potencjalny inwestor muzyczny – gdy mi śpiewać potem każą? Mięsa to ja, co fakt, nie kradłem, ale pierwszy milion... Była wszak wytyczna od zapijaczonej władzy. To czemu nie? A potem śpiewać każą i tak za te śpiewanie spotka mnie taka nagroda.”. Iluż naoglądałem się zbiznesiałych panów i pań z ich aspiracjami, aby jeśli nie oni, to bodaj ich dzieci zapitoliły coś dla muzyki, coby można było zaszpanować przed sąsiadami jeśli nie przed klubem biznesmeńskim. I wałkował taki synusia i córusię, aby to na fortepiano zabrzdąkał, albo górnie w „c” zapiał. I wychodziło takie, z dobrego domu towarzystwo, i piało. A potem, jak się okazało, że talentu bozia poskąpiła, to lądowało na Allegro, gaciami albo guzikami handlować. I tak nieodłącznie rodzice wychowali swoje kopie.

 

Ale po co ja to mówię? A czy ja to mówię? To autor! Jego wińcie, że czepia się do biednego biznesującego towarzystwa autoadoracji. Ale zróbmy inny wybieg, dajmy na to nawet kruczek. Niech biznesior da na muzykę. Niech trzyma przy tym w pysku ten ukradziony kawał mięsiwa, ale niech skórę od tego sprzeda i da na muzykę. Muzycy niech obiecają i dotrzymają słowa - co w wypadku muzyków jest jeszcze trudniejsze niż w wypadku biznesmeństwa - i nie każą potem śpiewać darczyńcy. Zostawią go z jego mięsiwem w spokoju. Niech sobie siedzi, słucha i myśli. Niech podnosi poziom umysłowy swego ilorazu. A po kiego mu iloraz? No chyba, że w mianowniku wstawić zero, to wtedy i owszem. Bogacimy się w nieskończoność. Ale lepiej zrobić iloczyn biznesowy. Nie próbować robić z zera muzycznego, swoich dziatek, mnożnika ani mnożnej, bo to grozi krachem, ale dać temu, który ma talent. Czyli jest więcej niż zerem... muzycznym. Wtedy pomnoży się swój własny majątek i pomimo tego, że dało się na muzykę, a może właśnie dlatego. Co za ilość czynu. Inni z zazdrością popatrzą na biznesiorów z Polski i powiedzą: „O, krzywa, jakie to biznesiorstwo polskie mądre. Ile to biznesiorstwo polskie wpływów ma na świecie, bo muzyka z Polski wcisnęła się w każdy zakamarek. Jakie to biznesiorstwo z Polski rozumne. I na urzędasiorstwo polskie wpływa, lobbuje je i nawet mobing urzędasiorski robi, żeby i z kasy publicznej na muzyką dawali.”. Bo wreszcie powie cały Świat: „Polskie biznesmeństwo lubuje się w polskiej muzyce.”. I wreszcie Polska zakwitnie jak wielki cudowny ogród. Oto powód dostateczny i wystarczający, aby biznesmeństwo i urzędactwo w Polsce siedziało cicho. Przynajmniej, gdy gra muzyka.

 

Ale to jakaś pewnie bajka. Co zrobić, roboty w dzielnicy wykonują, to prądu nie było i autor miał czas na czytanie i pisanie. Drzewa uprawiają strategię marketingową, aby przyciągnąć pszczoły, by je pozapylały, choć nie kopulują z owadami, tylko z innymi drzewami. Te cherubinki uskrzydlone, te awangardy owadzie niosą je do innych krajów drzewnych. Natura kipi, bucha. Wszędzie pełno miłosnego śpiewu. Zatem skoro to bajka, to taką oto opowiedzmy:

 

Nieskończony poziom energetyczny

 

Bajkę miałem napisać, komputer miał gadać.

Z tej przeróżnej tandety bajkę miałem składać.

Uciekając od głupców, kłamców i przesądu.

Ale co robisz świecie... że zabrakło prądu.

Oczy w słup mi stanęły, choć nie tak mieć było.

Uciekły wolty z baterii razem z w drucie siłą.

Ktoś kogoś z wiaderkiem pewnie śle po fazę.

Byle metal miał kontakt. A ja o tym frazę

sklecę piórem na papierze dla was zrobię popis.

Długie zdania, bo pod ręką został mi długopis.

I tak tym sposobem, goniąc wszystkich razem

i każdego z osobna, rusza bajka z gazem.

Bo komputer śpi smacznie, lud idzie chodnikiem.

Nad sposób dochodzenia – pochwal się wynikiem.

Ułóż wszystko do wyra i wielkiego wora.

Bracia, wołam, jest kryzys, więc na bajki pora.

 

Do tego potrzeba wszelako muzyki, jak twierdzą nasi przekładacze Ezopa. I gdyby autor był wredny do granic możliwości twórczych, to wystarczyłoby jedną pałkę zmienić w bajce podstawiając „o” na „a” w słowie „goniąc”. W ten sposób autor stałby się totalnym malkontentem, aby uczynić zadość życzeniom zawistników z prawami do redaktorowania naczelnego. A tak wzbudził dziwną senność w ludzie. Siadł na koźle, wziął bat i wrzeszczy: „Wio! Sennie...”. Ale co pędzi, kogo pędzi i dokąd pędzi? Oto tajemnica. A co i kto mu gra na drogę i w drodze? Pewnikiem - ten łajdak - Hendzel.

 

 

Andrzej Marek Hendzel