Co jest w muzyce, co taką
jej daje siłę? Tysiące lat temu, gdy cywilizacja
dopiero raczkowała, muzyka spełniała wiele ról.
A dzisiaj także pieści się z nami, gdy tego
zapragniemy. Jaka moc w niej tkwi? Wielu ludzi myśli
i nie może odgadnąć, jaki był ten język przed
pomieszaniem języków przy biblijnej wierzy Babel.
Różne już bzdury pokazały się światu na ten
temat.
A
czemu nie rozumować prosto i skutecznie: Pierwszym
językiem człowieka była muzyka. Przecież do dziś
zachowała swoje uniwersalne walory. Nie wymaga żadnej
translacji. Czasem różnice kulturowe, mentalne lub
obyczajowe utrudniają odbiór jakiegoś typu
muzyki, ale po krótkim czasie, daje się odebrać
nawet najbardziej egzotyczną. To tylko kwestia
dostrojenia się do niej.
Jedną
z ról muzyki podaje akadyjski poemat z pierwszego
tysiąclecia p. n. e. zatytułowany „Chcę wielbić
Pana Mądrości”. Pięknie przełożony z oryginału
przez Rudolfa Ranoszka i opublikowany we fragmentach
w serii „Myśli srebrne i złote” w tomie
„Rylcem i trzciną” w 1959 roku. Dawno? Ano
dawno. Niestety Polacy obecnie mają więcej na głowie
przeróżnych problemów, aby myśleć. Po co
zawracać sobie głowę myśleniem? Tyle jest
ciekawszych rzeczy do roboty. A myślenie o jakichś
tam starożytnych muzykantach to już zakrawa na
przesadną uczoność. A przecież to była seria
popularna. Żadnego nabzdyczenia, jedynie przekłady
zabytkowych tekstów i świetnie podane
bibliografie.
Co
ten tekst zawiera? Po dłuższych żalach na
wszystko wokół jego autor tak stwierdza:
Poważanie
króla było moją radością i cieszyłem się
muzyką na jego cześć.
Widać
stąd, że czołobitność była w modzie od zarania
dziejów, ale niestety nigdy nie kończyła się
dobrze, szczególnie dla muzyków. „Łaska pańska
na pstrym koniu jeździ.”. Cokolwiek to znaczy. W
każdym razie widzimisię możnych bywa szczególnie
kapryśne. Narzekanie na bogów przy tym, choć całkiem
interesujące, ale wpędzi nas w mroczne szańce
religii – i to starożytnej – zatem zostawmy je
w spokoju. Ale jedno zdanie daje do myślenia:
Co
jest dobre w oczach człowieka, jest złe dla Boga,
co
ktoś sam uważa za niegodziwe, jest dobre w oczach
jego Boga.
Ale
przepiękna zagadka. I zauważmy, tłumacz podaje słowo
Bóg z dużej litery w odniesieniu do bogów, jak
dzisiaj byśmy powiedzieli, pogańskich. Czy nie
zadziwiające. Cóż za odwaga tłumacza. Bo w
istocie, przekazuje nam niezwykły tekst, chociaż
dany we fragmentach. A jako że jest także tłumaczem
z oryginału „Gilgamesza” i to pierwszym znanym
autorowi - temu co się na dole tu podpisze - to
jego odwaga zasługuje na pochwałę, szczególnie
teraz gdy o pracy tego filologa języków starożytnego
Wschodu prawie nikt nie raczy w Polsce pamiętać.
Wcześniej wielki poemat przybliżył Polakom
jedynie Józef Wittlin, który nie tłumaczył z
oryginału, ale z niemieckiego przekładu.
Wróćmy
do muzyki. Król dostawał od kompozytorów muzykę,
aby się nią chełpić. Czy nie tak było za króla
Sasa, gdy Jan Sebastian Bach został nadwornym
kompozytorem elektora saskiego? Czy nie tak było za
czasów Krzysztofa Wilibalda Glucka, albo Wolfganga
Amadeusza Mozarta w Wiedniu? Obaj byli nadwornymi
kompozytorami cesarza. Obaj nosili w ząbkach swoje
utworki władcom. Amadeuszowi to na dobre nie wyszło
– te chwalby.
I to
samo autorowi z państwa Akadów, który tak to
podsumowuje, co się z nim stało:
Chwilę
śpiewa pieśń szczęśliwą, a niebawem będzie jęczał
jak płaczka.
Zmiażdżyła
go łaska możnych, a przy tym wszystkim pogubił się
zupełnie. Gdyby choć pieśń zaśpiewał ku chwale
mądrości. A może właśnie ku jej chwale śpiewał
swój poemat, gdy przestał być zaufanym władcy i
kapłanów. Wtedy dopiero stał się prawdziwym twórcą.
I jego słowa brzmią do dnia dzisiejszego.
Andrzej
Marek Hendzel
|