Nic
dziś nie będzie o muzyce konkretnej. Nic takiego
nie zarzucimy na ruszt. Porozmawiajmy o palecie
barw. „A po kiego gadać o palecie? I to do
tego barwnej!” – zakrzyknie zawiedziony
czytelnik. „Czy to jakaś akademia plastyczna?
Albo, co gorsza, jakiś plener?” – z
zawodem w głosie, dośpiewa, oby tylko czysto, a jeśli
już nieczysto to chociaż z wyrazem.
Bodaj
to Schäffer wymyślił ten zgrabny aforyzm:
„Wszystko jest konsonansem.”. Doprawdy,
Oscar Wilde byłby z niego dumny. Cóż za
elokwencja... Ale wyszczekany gostek. Od razu widać
i słychać, że dramaturg. Cóż za muzyczność.
Kolejny pisarz, który nie uratował się przed
kompozycją. Autor nie stanie w tej kolejce, nawet
gdyby go przysmażali.
Załóżmy
sobie taki obraz. Taką analogię. Mamy dwa
podstawowe odcienie: biel i czerń. Załóżmy, że
biel to konsonans a czerń to dysonans. To prosty
rysunek piórkiem byłby zaburzeniem konsonansu tła
dysonansem kreski. Doprawdy dziwaczne zestawienie,
gdyby w palecie były tylko konsonansy i dysonansy.
Ale przecież tak nie jest. Mamy, albo mieliśmy,
przed upadkiem systemu dur-moll jeszcze całą paletę
barw. Cóż to było? Takie dziwne dźwięki, które
ani nie były konsonansami, ni dysonansami, na przykład
kwinta czysta. I kompozytor mógł dowolnie dobrać
sobie grupę tych barw i wypacykować swoje arcydzieło,
albo genialnie odstawić jakiś kiczyk.
A co
z muzyką klasycystyczną, tak cudownie i doskonale
harmonijną? Czy tam były same konsonanse? Czy
wszystko jest w niej białe? Otóż nie. Pokażcie
mi choć jeden utwór twórcy klasycyzmu Rousseau,
albo jego naśladowcy Mozarta, w którym nie ma
leciutkiego zboczenie na barwę. Wszystkie wypełnione
są kolorystyką, ale unikają dysonansu, czyli
czerni. Są jak sielankowe rysuneczki, obrazeczki z
gołymi paniami nad jeziorkiem, gdzie dosłownie nie
ma cieniów. Ani nawet półcieni. Ładne toto, ale
ździebko fałszywe. I oko po pewnym czasie nudzi się
troszeczkę, choć kształty przepięknie, pozy
ujmujące i kółeczka na jeziorku od
delikatniutkiego tknięcia paluszkiem nóżki
przeurocze. Widowisko rozkoszne, ale nieprawdziwe.
Romantycy
dołożyli dysonans. Już Beethoven szarpnął się
na światłocienie. A taki salonowiec jak Chopin dał
tych cieniów więcej, aż Anglosasi poprawiali mu
te interwały. Nie mogli przełknąć czerni, choć
nutki zawsze czarno-białe. Anglosasom ta czkawka
została do dzisiaj, gdy bronią do ostatka
fortyfikacji twierdzy funkcyjnej w ich popie. Liszt
i inni dopełnili swego. Niektórzy nazwali to osiągnięciem
harmonicznym, inni fałszywym zawodzeniem.
Zakompleksiony
postwagnerysta Schönberg dowalił do pieca, porządkując,
w iście niemiecki sposób, materiał dźwiękowy w
układy ładnie poustawianych żołnierzyków. I
zaczęła się oryginalna era zgrzytactwa. Serializm.
Tatatatatata... ta. CKM, rkm i inne takie. Są i
arcydzieła zgrzytacze. Sam miał tego wyżej uszu,
czyli złapał się na swoją pułapkę, gdy wrócił
do ładniutkiego systemu dur-moll. Ale jego epigoni,
ci bezkompromisowi piłowacze deski, ci walacze
szynowi – oni nie odpuścili. Nadawali temu różne
ponętne nazewnictwo, ale zawsze chodziło o to samo
– dużo uczonej teorii – nic muzyki.
A na
koniec ten dziwny kartkowy wymysł – jakoby już
wszystko było konsonansem. Czyli mamy tylko biały.
I popróbuj z tego sklecić muzykę. Jak nie obrócisz
kartki – pusta kartka. Cóż za sympatyczna
metoda pisania. Nic na niczym. Ale efekt tego jest
szokujący – ultrazgrzytactwo. Wystarczy podgrzać
nad ogniem - krematoryjnym albo stosu... atomowego - i wyłazi całe utajone
paskudztwo - czarne na białym.
A może
już klasycyzm zwariował i malował białym na białym?
Ale jak? Jak? – pytam. Może dodał wymiar i
kartka stała się trójwymiarowa. Kartka zawsze
jest trójwymiarowa, bo nie słyszałem o kartce
nieskończenie cienkiej, ale cienizna w muzyce to
norma. I wyszła płaskorzeźba, albo, o zgrozo, rzeźba.
Jak umyte z polichromii arcydzieła z antyku. Cóż
za oszczędność formy, cóż za elegancja
antyklasyczna. Ale o tym innym razem, bo to inny
wymiar.
Białym
na białym nie nagwazdrasz nawet konturu. Chyba, że
przyjmiemy, że i biały ma odcienie, jak wizytówki
japiszonów. Cóż za wyrafinowanie formalne,
formalnie z przyjęcia z wręczania sobie premii za
spapranie światowej gospodarki. Ale przecież taki
bezkompromisowy jazgot to jest zupełnie
antysupermarketyzm. Ale, moi mili melomaniacy, jakim
cudem jeszcze określacie się zaszczytnym mianem
melomanów, skoro w takiej muzyce melodia zdechła?
A może nowe wam nadać zaszczytne miano –
dysonasanów. Drodzy dysonsani, albo dysonansanie,
każdą muzykę można puścić z głośników w
hipermarkecie – nawet Jana Sebastiana Bacha.
Czego i wam życzę i sobie szczególnie przy
kupowaniu chleba, bo Bach był ponoć z piekarzy
– i to z Czech. A tam dobre pieczywko pieką,
prawie jak w Polsce. Nie dziwota, że elektor saski,
sprzedawczyk i złodziej, ale król Polski, zatrudnił
Bacha na wypiekarza muzycznego. Taki pieczeniarz
przywoływał mu polskie chlebki i bułeczki nawet w
Dreźnie.
A może
wy konsonansanie, bo wszystko się skonsonansiło?
Olaboga! Do re mi fa sol la si do. I do. Na co to nam
przyszło. Biedny równo natemperowany klawesyn. Czy
nie wiecie, że czysty jest tylko jeden interwał
– oktawa. Nic innego, tylko oktawa w systemie
temperowanym. No, może półton... ale on zawsze
jest brudny. Fuj, brudny półton. A co z mniejszymi
interwalikami? Te to dopiero brudasy. Ale macie
czyste myśli, moi konsonansanie, dysonansanie
– czy jak was zwał. Dość tej neologiki. Zatęskniłem
za prostą logiką formalną. Autor zatęsknił.
Idzie
sobie z pleneru, bąki bzykają, wróble tarzają się
w piachu, skowronek skowroni. A wrony latają,
wyjadają styropian spod oderwanej kratki
wentylacyjnej, o białą gorączkę przyprawiając właściciela
domu. Wzrost ich domów to ruina jego domu. Nie
dawajcie wiosną ptakom słoniny, ani ziarna, ani
chleba – wystawcie im na długich drągach
kawałek styropianu, to może oszczędzą wasze
domy. Na wyściółkę, na kołdrę. To muzyka.
Niech się tam tulą do woli. Ot gniazda na wietrze.
Wziął kamień. Ale delikatnie rzucił, muzycznie,
w ścianę. Po co ptakom pióra wydzierać z ich
wrzaskliwym skooo-wronieniem. Odezwał się
kartoniasty odgłos docieplonej ściany. Wrony i
gawrony
odfrunęły. O, takie coś nagwazdrać muzycznie,
napacykować formalnie, tonalnie albo jakoś. A
nawet bez żółtego, albo bez białego. Rysunek i
tak zobaczy ciekawy melodii miłośnik. Ale będzie
koncert.
Andrzej
Marek Hendzel
|