Dziś leciutko, aby nie
zanudzić. Porozmawiajmy chwilę o przestarzałej
harmonii tonalnej. Ogólnie i dla uproszczenia o
harmonii. Ktoś powie: „Po co gadać o przebrzmiałej
metodzie?”. Na przykład w medycynie taka metoda
to, dajmy na to, puszczanie krwi. Ale czy harmonia
to, to samo co użycie lancetu, aby krwi upuścić?
Skąd się harmonia wywodzi? Był sobie francuski
muzykant, który się nazywał Jean Philippe Rameau.
Żył w latach 1683-1764 czyli w czymś, co dziś
nazywamy barokiem. Ów Jan Filip nudził się widać
i wydał swoją rozprawkę Traité de
l’harmonie reduit à ses princips naturels,
divisé en IV. livres i ukazał ją światu w
1722 roku. Dawno. Tu autor i Ty, drogi czytelniku,
ocieracie poty z czoła. Co za wysiłek z tą
francuszczyzną. Ale co zrobić, a to jeszcze nie
koniec. Czyli traktat o harmonii powstał we
Francji. Mocno mętne wywody Jana Filipa nieco
usystematyzował genialny matematyk, o zgrozo, też
Francuz i współtwórca Wielkiej Encyklopedii
Francuskiej – d’Alembert. Ów Jean i to
dodatkowo Le Rond nawymyślał wiele innych rzeczy i
wcale nie tym dziełem wsławił się najbardziej,
ale Traktatem o dynamice - czyli bardziej
fizyką niż muzyką. Ale jego Eléments de
musique suivant les principes de Rameau eclaircis,
developpés et simplifiés, które wyszły w
1752, ustalały w miarę zrozumiały porządek
formalny w nutkach systemu funkcyjnego i już od tej
chwili i Haydn i Mozart mogli sobie tworzyć swoje gładziutkie
utworki.
Ładniutki
trójdźwięk zaistniał na arenie muzycznej.
Dysonanse barokowe odeszły w niebyt. Wszystko zostało
ustalone i zrewolucjonizowane. Tak, tak - to była
rewolucja. A dzisiaj co? Trąci truchełkiem nasz
system dur-moll i to od ilu lat.
Dodatkowo, aby uzupełnić obraz Helmholtz dopisał swoje
wywody fizyko-muzyczne o sposobie analizy alikwotów
w Die
Lehre von des Tonempfindungen als physiologische
Grundlage für die Theorie der Musik. Ten
znowu był aż Hermann Ludwig Ferdinand i miał jak
Alembert szlachecki przydomek, ale jako Niemiec von.
I on to też jest bardziej znany z podania zasady
zachowania energii niż z muzyki. I zrobił to już
w drugiej połowie XIX wieku, dokładnie w 1863
roku. Też dawno. Stąd cały ten system muzyczny
zwany jest czasem systemem
Rameau-d’Alemberta-Helmholza.
I
powiedzcie mi panowie muzykusi, panowie akademicy
mniejsi i więksi, panowie wydawcy: Czemu te prace
na polski nigdy nie zostały przełożone i wydane?
Tak, tak - waszą gadaninę znam od lat. Wy to po
swojemu ułożycie, napiszecie i wydacie. Ale gdzie
to jest? Kiedy w Polsce wyszła porządna książka
o harmonii tonalnej? Czy aby nie w latach
dwudziestych XX wieku? Tak, tak - zaraz powiecie:
„No, teraz to nie jest już potrzebne. Teraz to
nikt już tego nie używa.”.
Oj
panowie uczeni i nieuczeni, oby was kiedyś oświeciło
w waszych pustych salach i pod tymi sklepieniami. Coście
nawyprawiali z muzyką? A mówimy tu rzeczywiście o
nieco przestarzałym systemie dur-moll. Ale jest on
ciągle podstawą edukacji muzycznej młodzieży. W
każdym razie w europejskim kręgu kulturowym a to
już dzisiaj bardzo rozległy obszar. Nie jak lancet
i miska na upuszczoną krew, tylko jak szczepionka
na ospę. Działa do dzisiaj.
O
Polsce od lat mówię, że to kraj o autorach a nie
autorów. Tu zawsze pełno przeróżnych preparacji,
zamiast przełożyć i wydać oryginał, który
dokonał przełomu w dziejach cywilizacji i kultury
ludzkiej. Pełno jest przeróżnych wykładaczy, którzy
to ukazują lepiej niż pierwotny tekst. I mamy stan
wiedzy, jak widać na załączonym obrazku, albo słychać
na wyłączonym.
Co
to szkodzi harmonii? Ano bardzo dużo. Wielu ludzi
bredzi o harmonii, a znają ją zapewne ze słuchu,
ale nie potrafią podać prostym językiem istoty
tego zagadnienia. Tak jakby to było tak oczywiste i
nie wywodziło się z następstwa poprzednich pomysłów
i nie wymagało wiedzy teoretycznej. Uczą młodzież
ze słuchu tego, czego sami nie rozumieją.
Cudownie, to tylko w Polsce jest możliwe.
Jeśli
ktoś powie, że pluję tu na swój kraj, o to niech
mi to przyjdzie w oczy powie. Ziemi ubitej dosyć
jeszcze znajdzie się wokoło. Mówię o hipokryzji
uczących muzyki. „Ale skoro napisali już te podręczniki,
to po co wydawać stare śmieci?” – zawoła obrażony
kibic. A po co wydają te śmieci ci tam na
Zachodzie? Te książki ciągle są dostępne.
Takie, jakimi je sklecili Rameau, d’Alembert i
Helmholtz. Robią to, rzecz jasna, dla kolekcjonerów.
Andrzej
Marek Hendzel
|