Porozmawiajmy o ojcach i
synach. Filozof zakompleksiony Feuerbach jako
kolejny z rzędu podawał dowody na istnienie Boga,
aby zaraz potem tak oto im zaprzeczyć: „Choć człowiek
początkowo jest dzieckiem, jest zarazem i ojcem,
choć więc jest skutkiem, jest jednocześnie i
przyczyną, choć jest zależny, jest przecie
zarazem i samodzielny.” (Przekład Eryka Skowrona
i Tadeusz Witwicki). No i pięknie. Cóż za
rozrzutność intelektualna.
„A co to ma do muzyki?!”
– znów woła nasz paszkwilant, nasz nastroszony
agresor, który pomimo tego, że jest nastroszony to
jest przecież ulizany. Porozmawiajmy o Władysławie
Żeleńskim. Kto pamięta dziś tego pana? Autor też
go nie pamiętał. Przypomniał mu o nim zupełnie
pozbawiony kompleksów redaktor. Autor nawet,
gratisowo, zaczął lansować zaprzeszłowiecznego
muzykusa, ale po co o tym wspominać?
Zarzut padł wtedy innego
rodzaju. „Czemu syn nie lansował muzyki tatki?”
– wdzięcznym tonem zatokował przedstawiciel
jednoosobowej redakcji. „A co ma piernik do
wiatraka?” Ano, bardzo dużo – mąkę. Popróbuj
ukleić ciasto piernikowe bez mąki. Syn jest jakby
resztkami po rodzicach, jak chcą tacy lanserzy. A
kim był syn Władzia? To Tadeusz Boy Żeleński,
genialny tłumacz literatury francuskiej. Przyswoił
polskiej literaturze i kulturze dziesiątki pozycji,
których nikt po nim nie ośmielił się nawet wziąć
na warsztat. A może brakło mu pary, jaką miał
Boy. Takiego – to samowolnego, czyli ochotniczego
– ambasadora literatura francuska zyskała mimo
biedy, jaką klepał we Francji za młodu. Jego
rozmach i siła słowa skrzą do dzisiaj, jak
refleksy słońca na falach Sekwany. Takiego
ambasadora kulturze francuskiej może pozazdrościć
każda kultura świata. I kto wie, czy takie
zjawisko istniało gdziekolwiek na świecie, jak ów
skromny tłumacz. Że baloniki puszczał i to
zielone, to od razu twórczość tatusia miał
reklamować? A czemu ta twórczość sama się nie
obroniła?
Jaki dowód w następstwie
pokoleń, w przeskoku ojciec-syn, syn-ojciec, na
istnienie czegokolwiek, oprócz życia i śmierci?
Coś odchodzi, coś przychodzi – całość
wzbogacana jest przez niektóre wysiłki. Boy Żeleński
wniósł w umysłowość Polaków wielkie skarby, których
może dotąd by nie było, gdyby nie on. Czy tego
nie jest aż nadto? Starczyłoby, aby obdzielić
dziesiątki innych. A może zostawił sobie twórczość
tatusia na swoją emeryturę, której nie doczekał
we Lwowie, bo bestialskie barbarzyństwo Niemców
wyprawiło go tam w zaświaty w kwiecie wieku wraz z
innymi profesorami Uniwersytetu Lwowskiego. Może
chciał umilić swoim wnukom czas spędzony przy
kominku muzycznymi opowieściami pradziadka? Może
wierzył, że do prawnuków to kiedyś dotrze? Do
ich rozwijającej się świadomości muzycznej. A może
nie miał po prostu muzycznego talentu i podsunąłby
tylko partytury pradziadka swojej wnuni, albo
wnuniowi. „Masz, zagraj. To rodzinna spuścizna.”
– rzuciłby mimochodem, a jego słowa jak dzwon w
dalekim kościele zaświtałyby w ich umysłach. I
obudziłby się świt renesansu na muzykowanie
pradziadka.
Zdradziecki sąsiad, wiecznie
niesyty cudzych dóbr przyszedł jednak i ukatrupił
go salwą plutonu egzekucyjnego za to tylko, że myślał
po polsku. Francuzi nie ruszyli liternictwa z
wygodnego fotela, żeby ratować swojego ambasadora,
bo sami nie umieli siebie obronić. I to wszystko
jest dorabianiem babci wąsów po zmarłym mężu.
Po co oskarżać krewnego, że
nie robi czegoś dla drugiego pociotka, kiedy to nie
jest rola krewnych, ale potomności. Komuś widać,
w jego ciasnym umyśle, pomieszały się pojęcia:
potomków z potomnymi. Wielki Naród Polski, który
jest wielki swoją wolą przetrwania, jak nigdy dotąd,
jeszcze się obudzi. Wierzę z całego serca, że już
niedługo zakipi w nim siła, która pozwoliła mu
przeżyć wśród tego otoczenia zdzierców i
morderców. Wierzę, że przytłumi ona zawiść i
zazdrość, która trawi wszystko w Polsce, kreując
głupotę i stawiając na piedestale miernotę.
Czemu tak się stanie? Bo dziwnie wnuki lepiej
dogadują się z dziadkami niż z rodzicami, a
prawnuki i bardzo późne praprawnuki mają świetny
kontakt z przodkami. Nigdy nie kłócili się z nimi
o jakiś ochłap, o jakąś zatęchłą rację, która
tak często przybierała w Polsce formę racji żywnościowej.
I zakwitnie, choć skromnym kwiatkiem, także muzyka
Władysława Żeleńskiego. Nie dla załatania małego
interesiku jakiegoś sklepikarza, ale dlatego, że
pobrzmiewa w niej duch polskości, polskości
prostej, miłej sercu i bliskiej jak ta koszula, którą
autor tych słów porozpinał, bo wiosna zaczyna się
wdzierać w nasze muzykowanie w Polsce i budzić do
życia uśpione potencje.
A co do muzykantów - i
miejskich i wiejskich Janków z ich zapomnianymi
skrzypeczkami, porzuconymi gdzieś na strychu i
zmarnowanymi, to prawnuki zdobędą sobie lepsze
instrumenty, piękniej brzmiące, aby tancbuda nie
dusiła piękna. I nie zacznie walić zbukiem, gdy
ktoś na siłę i to w pobliżu Święta, zdrapuje
skorupę z zapomnianego jajka, które potem było
kurą – choć w tym wypadku to był raczej kogut.
Dzieci trzeba muzycznie wychowywać i wychować. Gdyż:
Tym Jaś będzie zajeżdżał, czym mu Jan
nawysmradza.
Andrzej
Marek Hendzel
|