Dziennik Muzyczny
Strona głównaWpis Dziennika Muzycznego numer 24
Koszalin, 28. 04. 2009 r.
Co jest w muzyce, co taką jej daje siłę? Tysiące lat temu, gdy cywilizacja dopiero raczkowała, muzyka spełniała wiele ról. A dzisiaj także pieści się z nami, gdy tego zapragniemy. Jaka moc w niej tkwi? Wielu ludzi myśli i nie może odgadnąć, jaki był ten język przed pomieszaniem języków przy biblijnej wierzy Babel. Różne już bzdury pokazały się światu na ten temat.
A czemu nie rozumować prosto i skutecznie: Pierwszym językiem człowieka była muzyka. Przecież do dziś zachowała swoje uniwersalne walory. Nie wymaga żadnej translacji. Czasem różnice kulturowe, mentalne lub obyczajowe utrudniają odbiór jakiegoś typu muzyki, ale po krótkim czasie, daje się odebrać nawet najbardziej egzotyczną. To tylko kwestia dostrojenia się do niej.
Jedną z ról muzyki podaje akadyjski poemat z pierwszego tysiąclecia p. n. e. zatytułowany „Chcę wielbić Pana Mądrości”. Pięknie przełożony z oryginału przez Rudolfa Ranoszka i opublikowany we fragmentach w serii „Myśli srebrne i złote” w tomie „Rylcem i trzciną” w 1959 roku. Dawno? Ano dawno. Niestety Polacy obecnie mają więcej na głowie przeróżnych problemów, aby myśleć. Po co zawracać sobie głowę myśleniem? Tyle jest ciekawszych rzeczy do roboty. A myślenie o jakichś tam starożytnych muzykantach to już zakrawa na przesadną uczoność. A przecież to była seria popularna. Żadnego nabzdyczenia, jedynie przekłady zabytkowych tekstów i świetnie podane bibliografie.
Co ten tekst zawiera? Po dłuższych żalach na wszystko wokół jego autor tak stwierdza:
Poważanie króla było moją radością i cieszyłem się muzyką na jego cześć.
Widać stąd, że czołobitność była w modzie od zarania dziejów, ale niestety nigdy nie kończyła się dobrze, szczególnie dla muzyków. „Łaska pańska na pstrym koniu jeździ.”. Cokolwiek to znaczy. W każdym razie widzimisię możnych bywa szczególnie kapryśne. Narzekanie na bogów przy tym, choć całkiem interesujące, ale wpędzi nas w mroczne szańce religii – i to starożytnej – zatem zostawmy je w spokoju. Ale jedno zdanie daje do myślenia:
Co jest dobre w oczach człowieka, jest złe dla Boga,
co ktoś sam uważa za niegodziwe, jest dobre w oczach jego Boga.
Ale przepiękna zagadka. I zauważmy, tłumacz podaje słowo Bóg z dużej litery w odniesieniu do bogów, jak dzisiaj byśmy powiedzieli, pogańskich. Czy nie zadziwiające. Cóż za odwaga tłumacza. Bo w istocie, przekazuje nam niezwykły tekst, chociaż dany we fragmentach. A jako że jest także tłumaczem z oryginału „Gilgamesza” i to pierwszym znanym autorowi - temu co się na dole tu podpisze - to jego odwaga zasługuje na pochwałę, szczególnie teraz gdy o pracy tego filologa języków starożytnego Wschodu prawie nikt nie raczy w Polsce pamiętać. Wcześniej wielki poemat przybliżył Polakom jedynie Józef Wittlin, który nie tłumaczył z oryginału, ale z niemieckiego przekładu.
Wróćmy do muzyki. Król dostawał od kompozytorów muzykę, aby się nią chełpić. Czy nie tak było za króla Sasa, gdy Jan Sebastian Bach został nadwornym kompozytorem elektora saskiego? Czy nie tak było za czasów Krzysztofa Wilibalda Glucka, albo Wolfganga Amadeusza Mozarta w Wiedniu? Obaj byli nadwornymi kompozytorami cesarza. Obaj nosili w ząbkach swoje utworki władcom. Amadeuszowi to na dobre nie wyszło – te chwalby.
I to samo autorowi z państwa Akadów, który tak to podsumowuje, co się z nim stało:
Chwilę śpiewa pieśń szczęśliwą, a niebawem będzie jęczał jak płaczka.
Zmiażdżyła go łaska możnych, a przy tym wszystkim pogubił się zupełnie. Gdyby choć pieśń zaśpiewał ku chwale mądrości. A może właśnie ku jej chwale śpiewał swój poemat, gdy przestał być zaufanym władcy i kapłanów. Wtedy dopiero stał się prawdziwym twórcą. I jego słowa brzmią do dnia dzisiejszego.
Andrzej Marek Hendzel
Do góry