A+ A-
    Wydawnictwo Oficyna

    Dziennik Muzyczny

    Strona główna
    Wydawnictwo Oficyna Kompozytorzy Dziennik MuzycznyRecenzje Instytut Neuronowy Do pobrania Krótki opis Kontakt
    Poprzednia

    Wpis Dziennika Muzycznego numer 261

    Następna

    Koszalin, 22. 08. 2024 r.

     

     

    Zastanawiałem się od lat, dlaczego chińska muzyka jest taka ohydna. Czasem złośliwi dyle­tanci, którzy chcieli mi przygadać, mówili, że moja muzyka jest jak chińska. Mam takiego znajomego, który pisze okropne wierszydła, by leczyć swoje kompleksy z życia akademic­kiego. Ale on jest całkowicie głuchy na jedno ucho, to jemu takie opinie można wybaczyć.

     

    Jednakże odpowiedź na to pytanie, gdy wyzbędziemy się złośliwości i kąśliwości, jest bardzo prosta. Chiny to kult pracy. Kult pracy to czyste pogaństwo. Gdzie Chrystus chwali pracę jako wartość, którą mamy otaczać kultem? Jaką cześć mamy oddawać pracy, według Jezusa? Jedynie raz mówi pośrednio o pracy, że należy się robotnikowi wypłata jego. I jest to w od­niesieniu do naucza­nia dobrej nowiny, czy jak chce kto inny, kapłaństwa. Nie jest to jednak praca jako przedmiot kultu. W Chinach religią jest praca. Podobnie jak w Japonii. Tam też pracoholizm to plaga społeczna. Więcej i więcej. Wyzyskiwać i wy­zyskiwać. Cisnąć i cisnąć. I dlatego muzyka tych krajów ma obrzydliwą formę i zestawienia dźwięków są jak z Księży­ca. Na Księżycu by ich przynajmniej nie było słychać, bo tam pra­wie nie ma atmosfe­ry, i dźwięk by się nie poniósł. Stare religie chińskie też jakoś zahaczały o ten kult pracowi­tości, o to następstwo mistrzów w rożnych dziedzinach. To mrówcze plemię. Ich wartości to wartości robola nie robotnika. Chrystus powiedział, że jest jedynym Mi­strzem. Nie kreował kultu de­mona, jakim jest praca, gdy ją otoczyć czcią. Praca to koniecz­ność. Nie jesteśmy po­tomkami starożytnych bogów Sumeru, by wierzyć, że stworzyli nas oni jako ich roboty do roboty.

     

    A Chińczyk wierzy w pracę. W ich dobrobyt z pracy. Otacza kultem pracę i, oczywiście, ukochaną partię niewolnictwa, która tam u nich nadal rządzi. Wyzbyli się cesarzy, którzy ich gonili do roboty, to mają nowego bożka, demona pracy. I dlatego ta ich muzyka jest jak mu­zyka generowana przez roboty. Nie chodzi mi przy tym o ich harmonie, skale. To kwestie umowne. Niczego wybitnego w chińskiej muzyce nie ma, bo jest płodem służalstwa wobec pracy. Nie ma w sobie niczego wzniosłego. Nie ciągnie ludzi na wyżyny Ducha, ale do rynsztoka, w którym pławi się w swej bałwochwalczej potrzebie bicia pokłonów pracy. A ci, którzy na tym żerują, ci sterowniczy tego obrzydlistwa, którzy nigdy sobie rąk żadną pracą nie powalali, też są objęci kultem tej pracy?

     

    Wiadomo, oburzą się Amerykanie, bo oni też są zaślepieni tym kultem pracy. Praca i praca. Gdy mordowali jedno plemię po drugim, dokonując eksterminacji na masową skalę nie jed­nego narodu a dziesiątków, to też owładnięci byli kultem pracy. Cóż za poczucie obowiązku, wola wykonywania rozkazów – zupełnie jak u Niemców, którzy mordowali Polaków, Ży­dów, Rusków a nawet Ukraińców, bo byli i tacy Ukraińcy, którzy nie wysługiwali się Niem­com. Nie wymienię innych narodów, mniej lub bardziej poszkodowanych tym kultem praco­witości morderców.

     

    Konfucjusz tak plótł o rozwoju muzyki. Taki był zafascynowany rozwojem muzyki a to w jednym królestwie a to w innym. Gdzie jest ta ich muzyka? Też ją jakiś cesarz kazał na stosie spalić, by nie paść szczurów pałacowych, by jacyś niebezpieczni intelektualiści chińscy nie podważyli zasadności istnienia jego despocji? Śmiem wątpić. Na koniec by się okazało, że ci myślący Chińczycy też otoczyliby kultem pracę i muzyka chińska byłaby równie nijaka jak obecnie jest.

     

    Oczywiście, że przemawia przeze mnie europocentryzm. Że nie akceptuję żadnych dokonań chińskiej kultury muzycznej, widząc ją jako wyjątkowo niestrawną. Pominę pozostałe kultu­ry i ich muzykę milczeniem. O to z łatwością mnie oskarży każdy płytki mędrek czy mędrka. To czemu w Andach słyszę czasem muzykę, która płynie z serca i porusza? Czemu taką mu­zykę słyszę czasem z Afryki? Albo z Bliskiego Wschodu? Muzyka wszędzie tam, gdzie po­maga znosić obrzydliwy znój ciężkiej pracy, staje się jakaś dźwięczna i żywa. Nie otacza ni­czego kultem a na pewno nie jest obarczona pogaństwem kultu pracy. Praca jest coś warta tylko wtedy, gdy nie jest otoczona kultem. Praca jako przedmiot kultu to barbarzyństwo.

     

    Teraz Chińczyków pełno nawet w Pireusie. Starożytny port kultury greckiej i cywilizacji eu­ropejskiej, który tak bronił nas przez zalewem barbarzyństwa Wschodu, stał się wrotami dla zalewu chińskiej tandety na rynki europejskie. Chińczyk wykorzystał, że Niemcy i Francuzi okradli Grecję z pieniędzy i godności. I wtargnął ze swą tandetą i przeciętnością na masową skalę. Jeśli teraz zarażą nas swoją diaboliczną muzyką, która jest jak odgłosy potępionych z piekła, to po nas, drodzy Bracia Europejczycy. Nie obroni nas nawet Beethoven.

     

    Dlatego wyrzućcie ze swoich serc ten bezbożny kult pracy, gdy bierzecie się do komponowa­nia. Piszcie sercem. Nie umysłem, nie wyrachowaniem i nie interesownością. Piszcie, bo to piękne, bo to porywające, bo to radosne, bo to głębokie, bo to wyzwalające od obrzydliwego znoju, który nam chce na kark wsadzić każdy poganiacz niewolników. Wyrzućcie te śmieci chińskie z domów i przywróćcie muzyce jej prawdziwą wartość.

     

     

     

    Andrzej Marek Hendzel

     

    Do góry