Dziennik Muzyczny
Strona głównaWpis Dziennika Muzycznego numer 262
Koszalin, 24. 08. 2024 r.
Co ja tu smęcę? Zaraz się zlecą muchy poprawności i zaczną bzyczeć i kąsać jak wściekłe gzy, że to one takie łagodne i tak delikatnie mnie naprowadzają na dobrą drogę. Pojedzie taki na olimpiadę i dopiero tam zauważa, że tu coś jest nie halo. Że to całe multikulti to jest w istocie wynaturzenie ludzkie, zbiór aspołecznych zachowań. Coś jakby solony śledź z miodem, gałką muszkatołową i daktylami. Na pewno przysmak nie lada. Każdy się na to rzuci jak szczerbaty na suchary.
Mieszanina muzyczna, jak mieszanina wszystkich śmieci pozbieranych na regałach i zmielonych w młynku. Totalny eklektyzm. Nic nie warte zwroty muzyczne, rytmy, zagrywki i przygrywki. Jakby kto potłukł całą płytotekę i pakował te złomki na talerz gramofonu łopatą. Można to, owszem, ponownie zmielić i przetopić na nowe płyty. Ale tam trzeba coś z sensem nagrać, a nie miszmasz wszystkiego i niczego. Ci, którzy najgłośniej wrzeszczą o tę multikulti u siebie tej zarazy wcale nie chcą. Ich kraj ma być monokulturowy, mieć tylko jedną kulturę – Izraela. I dziwicie się im? Psucie tradycji, psucie młodzieży, psucie sił witalnych narodu, psucie wszystkiego co rodzime, psucie korzeni istnienia – to metody wyniszczania najskuteczniejsze jakie są. Uderza się tam, gdzie spotyka się podatne podłoże. Woda uderza w pustkę, jak chce chiński mędrek od sztuki wojennej. Dobrze wie, co robi. Wie jak demoralizować narody, bo to robi od wieków jego zapatrzony sam w sobie naród. Naród, który nawet nie mówi jednym językiem, a jest narodem, bo ich pismo jest uniwersalne. Czyta się wszędzie zgodnie z lokalną wymową a sens ideograficzny zostaje. A ja tu bronię greckości w Grecji, włoskości we Włoszech, francuskości we Francji, niemieckości w Niemczech, duńskości w Danii i polskości w Polsce. Pomijam inne kraje, bo nasypie mi się w tym teście neologizmów i to platonicznych. Nikogo nie dyskryminuję nawet Basków. Wolę muzykę z Andaluzji niż mieszańca hiszpańsko-czesko-arabsko-żydowskiego, z którego wyziera tylko chałtura. Ta przynajmniej jest ruskiego chowu, choć i tu izraelici potrafią zrobić humus z błota, krwi i octu.
Tak, multikulti jako zaraza socjalstwa wdarł się do społeczeństw wraz z tak zwanym ruchem olimpijskim. Tam zaczęła się ta choroba i rozniosła się jak zaraza po całym Świecie. Ludzie stoją, bez własnej pieśni, bez muzyki, jedynie obarczeni hymnem państwowym, gdy wygrają jakieś zawody. Co to za widowisko, gdzie każdy pokazuje swoją odmienność i na koniec nikogo to nie interesuje. Tłum ryczy jak zwierzęta, bo ktoś skoczył wyżej, przybiegł wcześniej, rzucił dalej. Tak, to wielkie osiągnięcie. Jest powód do zezwierzęcenia. Jest czym mordować muzykę, która gra w duszy i sercu.
Andrzej Marek Hendzel
Do góry