Dziennik Muzyczny
Strona głównaWpis Dziennika Muzycznego numer 266
Koszalin, 13. 09. 2024 r.
Jest trzynastego i piątek. Ostatnio taki dzień był w październiku 2023 roku. Taki? To znaczy jaki? Wspomnienie po dniu spalenia wielkiego mistrza templariuszy. Przesąd ludowy wynikły z przekleństw Jakuba de Molay na głowy papieża Klemensa V, króla Francji Filipa IV Pięknego i jego ministra policji Wilhelma de Nogaret, że do roku umrą. Lecz mamy wrzesień.
Tylko że Nogaret zmarł w poprzednim roku, zatem przed owym przekleństwem. Przedśmiertna aria de Molay'a była zatem albo sprytnie wymyślonym postfaktycznym mitem, albo przetrwała w zmienionej formie. Czegóż zresztą się spodziewać po człowieku, pod którym rozpalają stos? Ścisłości? Mógł krzyczeć, co mu ślina na język przyniosła, a ludzie dośpiewali sobie tę arię, jak chcieli. Może było w tych słowach: „Papieżu Klemensie, królu Filipie, z rycerzem Wilhelmem nim rok minie spotkamy się na Sądzie Bożym.”. Drobna zmiana tekstu zamiast „rycerzu Wilhelmie” jest „z rycerzem Wilhelmem”. Wtedy miałoby to sens, bo mistrz policji, sługus króla zbrodniarza, już tam czekał na nich. I jak sobie wyobrażacie rozgłos tych słów? Często mam wrażenie, że dzisiejsi ludzie wyobrażają sobie to tak, jakby każdy bohater przeszłości stawał przed tysiącami ludu i tłum cały słyszałby ich jakby byli podłączeni do mikrofonów nagłośnienia jak na koncercie The Rolling Stones albo innego paskudztwa. Jakby taki de Molay przemawiał przez mikrofon bezprzewodowy do całej Ludzkości poprzez setki satelitów telekomunikacyjnych. I każdy leniwy spijacz piwa z aluminiowej puszki siedzący przed ekranem telewizora widział go i słyszał u siebie w domowych pieleszach. A w rzeczywistości: Ilu ludzi usłyszało, co ten skwierczący już prawie na ogniu stosu człowiek wykrzykiwał? Kto cokolwiek zrozumiał z tego, co krzyczał, o ile to nie był już tylko agonalny bełkot?
Ale pechowy dzień 13-tego października w piątek przetrwał, po tym jak dokonał się bezprzykładny akt zemsty na zakonie bankierskim, który w skuteczny sposób zapewniał pielgrzymom do Ziemi Świętej przewóz gotówki bez gotówki, by mogli na miejscu przeżyć i wrócić do swych ojczyzn. Wynalazców czeku podróżnego, odpornego na napaść rabusiów. W każdym bądź razie odporniejszego, niż sakiewka ze złotem i srebrem. Pobrzękiwanie trzosem w podróży to arcyniebezpieczny proceder. To jak proszenie się o kosę. Cokolwiek to zdanie znaczy. Od slangu bandyckiego po przenośnie do majestatu śmierci. Dziwię się tylko, że żaden francuski kompozytor nie nawiązał do tego wydarzenia. A przecież Jakub de Molay został wraz z pozostałymi templariuszami aresztowany tego dnia 13. października 1307 roku a nie spalony na stosie. Spalono go albo 11. albo 18. albo 19. marca 1314 roku. Zatem pecha przyniosły mu nie fajerwerki paryskie a dzień aresztowania. Jak w „Procesie” Franza Kafki. Nie żydowski podstęp? Jeśli nie żydowski, to jaki?
Powiecie zaraz, może nie Ty, drogi Czytelniku, ale chętnych do oszczerstw nie brakuje, że wymyślam. Owszem, wymyśliłbym muzykę do libretta o tym wydarzeniu. Skąd je jednak wziąć. Załóżmy napiszę libretto po polsku i co dalej? Nawet jak łaskawie wystawi to chociaż scena narodowa Teatru Narodowego w Warszawie, to potem co się z tym stanie? Skończy jak utwory Stanisława Moniuszki? Znane tylko niektórym w ojczyźnie jego pochodzenia. Chyba ciągle Polsce, choć Polski wtedy nie było. A i Wilno dziś jest na Litwie. A Litwa jak i pozostali nasi współplemieńcy ze wschodu Rzeczypospolitej z nami nie chcą mieć wspólnej Ojczyzny – Rzeczypospolitej. Jednakże słyszę to wycie de Molay'a jakby to teraz było. Rozdzierający go krzyk przed śmiercią, gdzie odważył się być ze swoimi braćmi zakonnikami sprytniejszy niż żydzi. Głupi król i jeszcze głupszy papież z tamtego roku, byli tylko ofiarami. Ale muzycznie tego nikt nie objął. A przydałoby się.
By uświadomić ludziom genezę swych przesądów, tego co im przekazała bezimienna tradycja czy bezmyślny nawyk. My dziś mamy tego pokłosie. Świat jednak jest przewrotny, a Bóg daje znaki inaczej niż chcemy, bo 13. października jest to także ostatni dzień na msze fatimskie. Tam śpiewają. Coś tam takiego, niezbyt udanego muzycznie, ale dla ludu, by lud umiał to powtórzyć. To dla Chwały Bożej. Niech już sobie będzie. Liczy się szczerość wypowiedzi. Być może muzycznej.
Andrzej Marek Hendzel
Do góry