Dziennik Muzyczny
Strona głównaWpis Dziennika Muzycznego numer 279
Koszalin, 14. 04. 2025 r.
Muzyka podobno łączy. Nie wiem co. Jeśli „tak”, to powinna być sprzedawana jako spawarka. Jest natrętna reklama na twojej rurze z nową spawarką na hipertechnologii laserowej. To może tak łącznica na technice muzycznej. Raz dwa i połączone. I to na darmowej energii.
Zejdźmy jednak na ziemię i pomyślmy o tym, co tam komu w duszy gra. Nie wiem, co gra w duszach ludzi w Stanach Zjednoczonych, we Francji, w Singapurze czy na Seszelach. Wiem jedno, wszędzie tam zawiewa wiatr od morza. Tak jak tu w Koszalinie – mieście, gdzie nikt niczym się nie interesuje. I toczy się to miasto jak kulka kupy żuka gnojnika. Jest to mu przynajmniej potrzebne na pokarm dla nowego pokolenia gnojników. Czym to się różni od myślenia ludzi w umierającym mieście?
Tu interes ma tylko przedsiębiorca pogrzebowy lub jego liczba mnoga. Powolna degradacja i upadek, którego nie zauważa się na co dzień. Tak jak nie widzą piękna zabytków codzienni mieszkańcy Wenecji płynąc tymi swoimi przeszklonymi autobusami wodnymi. I mit o gondolach i gondolierach trafił szlak. Dworzec w Kielcach zaczęto budować w tym samym miesiącu tego samego roku co ten tu w Koszalinie. I dworzec w Kielcach już od wielu miesięcy działa a tu nawet półmetka nie widać. Po co było go wyburzać? Po to, by zachować nieudolne sgraffito? Wydrapane na ścianach, które teraz straszą jak kikut zburzonego na wojnie zamku królewskiego w Warszawie. Tam przetrwało chociaż to okno Żeromskiego. Czy tyle będziemy czekać na odbudowę tej ruiny, ile czekał nasz Naród na odbudowę siedziby królów Polski?
Dworzec to nie siedlisko monarchów a miejsce pośpiesznych wypadów ludu. Tu nie uświadczysz muzykanta, grajka ani nawet dworcowego piszczka. Na dworach bywało a tu nie bywa nawet akordeonista z kapeluszem. Zaraz by go pogonili jak łacha cmentarnego. Tu musi być porządek regularnego mieszczucha z prowincji. Taki obraz się maluje w naszym mieście.
I dziwicie się, że podszedłem do gitarzysty po mszy. Jedyny instrument, który się tam przebija i mnie nie drażni to ta lekko słodka gitara. Widziałem, jak ją stroi. Inaczej niż ja. A to już dużo. Wystarczająco, by się tym zainteresować i zaprosić na mój Dziennik Muzyczny. Prowadzę go od 2009 roku a nie planowałem tego. Różne burze chciały, bym go zamknął i zapomniał. Ale tamci, ci, których nie znam, bo się nigdy do mnie nie odezwali, gdzieś tam w porcie Singapuru, w jachtklubach Seszeli czy otwartych na ocean zawijaczach Francji i Stanów słuchają tego mojego zawodzenia syreny portowej z dalekiego, przez Boga zapomnianego Koszalina. Tu, gdzie wszyscy mają gdzieś sprawy morza a o muzyce zupełnie zapomnieli.
Te przeinaczone pieśni kościelne na nową modłę, na jakąś postpopkulturową nutę, wysoce irytujące zawodzenie na mszy akademickiej, na której nie widać ani jednego studenta ani studentki. Jakie to miasto akademickie, gdzie nie ma ciekawości intelektualnej dla jedynej rzeczy, która tu jest atrakcyjna – morza. Ono tu jest na wyciągnięcie ręki i aż prosi o port. A my co? Nie słuchamy zawodzenia syren portowej sygnalizacji i syren statków i okrętów. Żadna tu jednostka nie zawija, bo po co? To ospałe towarzystwo siedzi pod gruszą i żongluje duszą.
Z tego punktu widzenia chociaż głos gitary w nawie głównej katedry czy po nocy jak u mnie, czy nie jest lekarstwem na tę bezduchowość? Na tę pustkę wewnętrzną tych tu ludzi, którzy nie dostrzegają, że ich grodzisko kona na ich oczach i przy ich nieprzytomnej obecności. Pukniesz taką, struna zajęczy i niesie dźwięki zapomnianych poetów płynących w nieznane wzdłuż miast Jonii, gdzie sam dialekt grecki śpiewa nawet bez melodii. Czego chcieć więcej? Tęsknota potrafi zabić tęskniącego na śmierć. Tak, dobrze widzisz, Czytelniku, taki ten zwrot był prawidłowo – zabić na śmierć.
Andrzej Marek Hendzel
Do góry