Dziennik Muzyczny
Strona głównaWpis Dziennika Muzycznego numer 30
Koszalin, 05. 05. 2009 r.
Zapytałem jedną panią, co by tu zrobić, aby to przerobić na wielki światowy sukces finansowy. Tę moją skromniutką propozycję rynkową. I na dokładkę pani była o tym samym nazwisku co moje, choć nie miałem z tym nic wspólnego. Ale może i żal, bo przydałby się zdolny menadżer. I to taki, który myśli.
I stwierdziła, że piszę bloga. Że nie ma nic przeciwko temu, ale psuje to mój wizerunek publiczny. Tylu jest takich, co specjalizują się w blokerstwie, to teraz i ja między blogersami. W wielkiej krainie blogersów. Każdy blogers wie, czego od świata chce. I już mamy szlagier. Można wyjść i zawyć. Albo zatokować.
To skoro stoimy między blogami, to pomyślmy o tych biednych picusiach, którzy będą teraz nas ulizywać, abyśmy stali się jak inni już wcześniej przylizani. Specjaliści od publicznych związków rzucą się na nas z grzebieniami i lokówkami. I co z nas zostanie?
Ale opera ma się dobrze z peruczkami i innymi gadżetami. Ale nie krytykujmy opery, bo znowu jakiś wyjadacz palnie, że się wymądrzamy typowo, bo myślimy sobie, że jak piszemy opery, to nam wolno opery krytykować. Ale zajrzyjmy głębiej pod ten dywan i co widzimy? Roberta Schumanna który od zarania dziejów, o przepraszam od zarania XIX wieku, wypisywał swoje recenzyjki w „Allgemeine Musikalische Zeitung”. O, napisał o Chopinie: „Z Chopina to była chłopina.”. Ot i znowu się autor zapędził, bo zacytował sam siebie. Cóż za sławne zdanie, blogeskie, allgemeinerskie i zeitungowate.
Ale nie, dajmy spokój. Co nas obchodzi Schumann i jego opinie o Chopinie, gdy dusi nas ten opłotek. Nie zastanawiajmy się nad tym, co Schumann napisał o Chopinie, ale nad tym dlaczego Chopin nie pisał o Schumanie. Albo może o Schumannie. A kto go tam, wie? Czy o mannie czy o Zuzannie. Ale czemu nie pisał o nim Chopin? Zabrakło mu może siły wyrazu, pewności blogerkiej albo pozerskiej?
Jeśli ten Dziennik Muzyczny to blog, to największym blogiem w Polsce jest Dziennik Ustaw. Tam dopiero walą knoty. Jakby ich rozum opuścił a podpowiadały im to kiepy z popielniczki. Kiep na kiepie. A czy nie czasem wielkie dzienniki drukowane na papierze, które marnują czas i drewno na wyrów tego produktu nie są najprawdziwszymi blogami? Pustka. Pustka zionie. Więcej reklam i bełkotu niż we wszystkich kiblach razem wziętych.
I to całe obrażanie się na pisarzy kiblowych, toż to przecież upadek cywilizacji. Siedzi sobie taki jeden z drugim w domu, w ciepełku i nie musi już teraz niczym ryzykować, a pod pseudonimem nawysmradza komu chce, bo nie ma żadnego sposobu, aby go zidentyfikować i nakopać mu w liternictwo. Teraz bazgra na listach dyskusyjnych, w blogach i innych śmietniskach internetowych. Ale czy nie widzicie, jaki się dokonał postęp? Kible przynajmniej są czyste i wreszcie wyglądają po ludzku. Cywilizacja zawitała.
A jak się taki Hendzel podpisze pod swoim tekstem, to zaraz, że to takie napastliwe i że zaraz można go zidentyfikować, bo on narusza dobre samopoczucie siedzącego na kiblu środowiska muzycznego. O, jakiemuś nieuczciwemu wydawcy wypomni, że się taki nieetycznie zachowuje, i że dla takiego wielki blog Dziennik Ustaw szykuje wpis blogerski, aby zabronić mu redaktorowania naczelnego, bo dziennikarstwa nie skończył. Albo innemu redaktorzynie nawrzuca, że ten jest po prostu małym kramikarzem. Nie ubliżając kramarzom z ich szlachetną profesją. Dla takiego redaktorzyny i wydawczyny to byłby mezalians wejść w związki partnerskie z nogą stołową, a co dopiero z autorem. Autor ma się przed takim płaszczyć i w pozycji wyprostowanej przejść pod jego biurkiem. Ale na szczęście są bajty, kilobajty i megabajty blogerskie, blokerskie i autorskie.
Wracając do tego specjalisty od opery, który twierdzi, że to typówka, że ktoś piszący operę krytykuje piszących opery. A gdzie on tę typówkę napotkał na swojej drodze? Wyszedł ze swojego bloku albo bologu, czy też bloga i idzie. O, tu typówka – ściana jak malowana pionowo do nieba. O, tam typówka, okna spod sztancy. Dalej grupka blokersów w typówkowatych kapturkach. Takie typowe typki. Istne typówki. A tam obok nich ich suczki – też typówki. Ale gdzie tam się wśród tego blokowiska albo może blogowiska zaplątał jaki autor opery? Zaraz, zaraz. Widzę. Już go widzę:
- E, Zenek, to ile dziś walnąłeś oper?
- Co tam, nara, ja tu teges, walę dzisiaj symfo. Dwa symfo i orat jeden. I po krzy... ku... rwa kulszowa.
Czy nie piękny dialog blokersko-blogerski? Czysta poezja. Ilu dziś takich Zenków szarpiących operę od rana do nocy. Tyle operowego wycia na ulicach, po piwnicach i po kątach. Istna potęga operowa rodzi się nam na oczach. I gdyby z tego jęczmienia bodaj whisky uwarzyli i spędzili to bielmo z oczu.
- E, ty tam, lepiej nie mędrkuj, a gadaj: Za ileś opchnął Szopena?
Dobiegło nas wołanie blogerkie, czy blokerskie. I to poprawnie, z dawna, napisane. Jaki purysta z tego blogera, czy blokera. Zza płotu wyłania się głowa i paluszek kiwający. „A kto mi tu nawypisywał tych blogerskich wierszyków? Czy to jaki bloker?” – pyta paluszek. I czyta:
Opłotki muzyczne
W Internecie wielka trwoga.
„Olaboga, pisze bloga,
jakiś jeden o muzyce.”.
„Żeby choć pokazał cyce!” –
z ust wyleci melomana.
„To nieładnie, proszę pana,
takie pokazywać nuty.
Pan do szczętu jest zepsuty.”.
I tak bredzą, pchają rynek
tam gdzie by wystarczył młynek
i odrobina oliwy.
A byłbyś, człowieku, szczęśliwy
i żył bez bólu głowy,
jak kołek anonimowy.
I na tym autor skończy, bo mu głowa pęka. Nie od decybel, a co tam decybele, byle muzyczne. Nie od tego, że go sztachetą jaki weń ugodził. Ale od tego marketingu muzycznego. Tak skrzętnie ukrytego za tą piękną anonimowością podpisów.
Andrzej
Marek Hendzel
Do góry