Zapytałem jedną panią, co
by tu zrobić, aby to przerobić na wielki światowy
sukces finansowy. Tę moją skromniutką propozycję
rynkową. I na dokładkę pani była o tym samym
nazwisku co moje, choć nie miałem z tym nic wspólnego.
Ale może i żal, bo przydałby się zdolny menadżer.
I to taki, który myśli.
I
stwierdziła, że piszę bloga. Że nie ma nic
przeciwko temu, ale psuje to mój wizerunek
publiczny. Tylu jest takich, co specjalizują się w
blokerstwie, to teraz i ja między blogersami. W
wielkiej krainie blogersów. Każdy blogers wie,
czego od świata chce. I już mamy szlagier. Można
wyjść i zawyć. Albo zatokować.
To
skoro stoimy między blogami, to pomyślmy o tych
biednych picusiach, którzy będą teraz nas ulizywać,
abyśmy stali się jak inni już wcześniej
przylizani. Specjaliści od publicznych związków
rzucą się na nas z grzebieniami i lokówkami. I co
z nas zostanie?
Ale
opera ma się dobrze z peruczkami i innymi gadżetami.
Ale nie krytykujmy opery, bo znowu jakiś wyjadacz
palnie, że się wymądrzamy typowo, bo myślimy
sobie, że jak piszemy opery, to nam wolno opery
krytykować. Ale zajrzyjmy głębiej pod ten dywan i
co widzimy? Roberta Schumanna który od zarania
dziejów, o przepraszam od zarania XIX wieku,
wypisywał swoje recenzyjki w „Allgemeine
Musikalische Zeitung”. O, napisał o Chopinie:
„Z Chopina to była chłopina.”. Ot i znowu się
autor zapędził, bo zacytował sam siebie. Cóż za
sławne zdanie, blogeskie, allgemeinerskie i
zeitungowate.
Ale
nie, dajmy spokój. Co nas obchodzi Schumann i jego
opinie o Chopinie, gdy dusi nas ten opłotek. Nie
zastanawiajmy się nad tym, co Schumann napisał o
Chopinie, ale nad tym dlaczego Chopin nie pisał o
Schumanie. Albo może o Schumannie. A kto go tam,
wie? Czy o mannie czy o Zuzannie. Ale czemu nie pisał
o nim Chopin? Zabrakło mu może siły wyrazu, pewności
blogerkiej albo pozerskiej?
Jeśli
ten Dziennik Muzyczny to blog, to największym
blogiem w Polsce jest Dziennik Ustaw. Tam dopiero
walą knoty. Jakby ich rozum opuścił a podpowiadały
im to kiepy z popielniczki. Kiep na kiepie. A czy
nie czasem wielkie dzienniki drukowane na papierze,
które marnują czas i drewno na wyrów tego
produktu nie są najprawdziwszymi blogami? Pustka.
Pustka zionie. Więcej reklam i bełkotu niż we
wszystkich kiblach razem wziętych.
I to
całe obrażanie się na pisarzy kiblowych, toż to
przecież upadek cywilizacji. Siedzi sobie taki
jeden z drugim w domu, w ciepełku i nie musi już
teraz niczym ryzykować, a pod pseudonimem
nawysmradza komu chce, bo nie ma żadnego sposobu,
aby go zidentyfikować i nakopać mu w liternictwo.
Teraz bazgra na listach dyskusyjnych, w blogach i
innych śmietniskach internetowych. Ale czy nie
widzicie, jaki się dokonał postęp? Kible
przynajmniej są czyste i wreszcie wyglądają po
ludzku. Cywilizacja zawitała.
A
jak się taki Hendzel podpisze pod swoim tekstem, to
zaraz, że to takie napastliwe i że zaraz można go
zidentyfikować, bo on narusza dobre samopoczucie
siedzącego na kiblu środowiska muzycznego. O,
jakiemuś nieuczciwemu wydawcy wypomni, że się
taki nieetycznie zachowuje, i że dla takiego wielki
blog Dziennik Ustaw szykuje wpis blogerski, aby
zabronić mu redaktorowania naczelnego, bo
dziennikarstwa nie skończył. Albo innemu
redaktorzynie nawrzuca, że ten jest po prostu małym
kramikarzem. Nie ubliżając kramarzom z ich
szlachetną profesją. Dla takiego redaktorzyny i
wydawczyny to byłby mezalians wejść w związki
partnerskie z nogą stołową, a co dopiero z
autorem. Autor ma się przed takim płaszczyć i w
pozycji wyprostowanej przejść pod jego biurkiem.
Ale na szczęście są bajty, kilobajty i megabajty
blogerskie, blokerskie i autorskie.
Wracając
do tego specjalisty od opery, który twierdzi, że
to typówka, że ktoś piszący operę krytykuje
piszących opery. A gdzie on tę typówkę napotkał
na swojej drodze? Wyszedł ze swojego bloku albo
bologu, czy też bloga i idzie. O, tu typówka –
ściana jak malowana pionowo do nieba. O, tam typówka,
okna spod sztancy. Dalej grupka blokersów w typówkowatych
kapturkach. Takie typowe typki. Istne typówki. A
tam obok nich ich suczki – też typówki. Ale
gdzie tam się wśród tego blokowiska albo może
blogowiska zaplątał jaki autor opery? Zaraz,
zaraz. Widzę. Już go widzę:
- E,
Zenek, to ile dziś walnąłeś oper?
- Co
tam, nara, ja tu teges, walę dzisiaj symfo. Dwa
symfo i orat jeden. I po krzy... ku... rwa kulszowa.
Czy
nie piękny dialog blokersko-blogerski? Czysta
poezja. Ilu dziś takich Zenków szarpiących operę
od rana do nocy. Tyle operowego wycia na ulicach, po
piwnicach i po kątach. Istna potęga operowa rodzi
się nam na oczach. I gdyby z tego jęczmienia bodaj
whisky uwarzyli i spędzili to bielmo z oczu.
- E,
ty tam, lepiej nie mędrkuj, a gadaj: Za ileś opchnął
Szopena?
Dobiegło
nas wołanie blogerkie, czy blokerskie. I to
poprawnie, z dawna, napisane. Jaki purysta z tego
blogera, czy blokera. Zza płotu wyłania się głowa
i paluszek kiwający. „A kto mi tu nawypisywał
tych blogerskich wierszyków? Czy to jaki bloker?”
– pyta paluszek. I czyta:
Opłotki
muzyczne
W
Internecie wielka trwoga.
„Olaboga,
piesze bloga,
jakiś
jeden o muzyce.”.
„Żeby
choć pokazał cyce!” –
z
ust wyleci melomana.
„To
nieładnie, proszę pana,
takie
pokazywać nuty.
Pan
do szczętu jest zepsuty.”.
I
tak bredzą, pchają rynek
tam
gdzie by wystarczył młynek
i
odrobina oliwy.
A
byłbyś, człowieku, szczęśliwy
i
żył bez bólu głowy,
jak
kołek anonimowy.
I na
tym autor skończy, bo mu głowa pęka. Nie od
decybel, a co tam decybele, byle muzyczne. Nie od
tego, że go sztachetą jaki weń ugodził. Ale od
tego marketingu muzycznego. Tak skrzętnie ukrytego
za tą piękną anonimowością podpisów.
Andrzej
Marek Hendzel
|