Porozmawiajmy
krótko o Wagnerze. Niech nasze wywody zaczną się od
arcydziwnego cytatu ze wstępu do wydania „Halki”
Stanisława Moniuszki w wykonaniu Opery Wrocławskiej.
Otóż czytamy tam:
Mylą się jednak ci, którzy
upatrują w tym utworze dwudziestoośmiolatka
prekursorskich poczynań wobec teorii i praktyki
Richarda Wagnera, rewolucjonisty, który swoimi
dramatami muzycznymi pchnął operę na nowe tory.
Wprawdzie jego teoretyczne dzieło „Oper und Drama”
ukazało się drukiem w 1851 roku, trzy lata po
powstaniu dwuaktowej „Halki”, ale Moniuszko,
przestudiowawszy je sumiennie, nie podjął tropu
estetycznej myśli Wagnera.
Pomińmy
milczeniem w jakiej spelunce uczył się logiki i
dodawania autor tych słów. Ale sens samej tezy tej
wypowiedzi postawmy przed obliczem koronera. W
prosektoryjnej aurze rozetnijmy te zwłoki, nie
omieszkając wdziać fartucha, maski i rękawic, aby
nie zaraził nas jad trupi. Śmierdzieć i tak będzie,
ale, jak mówią, od smrodu się nie umiera.
Czy Stanisław Moniuszko był
prekursorem jakiejś teorii lub praktyki Ryszarda
Wagnera? Raczej wątpię. Z zachwytem rozwodził się
nad jego ideami, ale jedynie w oparciu o tę, nigdy w
Polsce nie wydaną, książkę. Oto, co sam Moniuszko
napisał o tym w liście do Józefa Sikorskiego 25
czerwca 1853 roku:
Co
mówisz o Ryszardzie Wagnerze? O tym reformatorze, a
raczej zbawicielu naszej dramatycznej muzyki? Czy
znasz jego trzytomową rozprawę: „Oper und Drama”?
Powinieneś koniecznie to przeczytać i zdać sprawę
o tym człowieku w „Bibliotece”. Niech pozostaną
wśród nas ślady jasnowidzącego w ogólnej pomroce
– ślady,
mówię, gdyż skutki istnienia Wagnera od nas daleko!
Na nieszczęście ten człowiek, co tak jasno sam
widzi, co z taką łatwością i prostotą drugim oczy
otwiera i na prawą drogę zbłąkanych wprowadza, sam
pozbawion twórczego talentu do tyla, aby przykładem
w praktyce mógł równie prosto i jasno poprzeć
teorii swoich zasady.
Czy
mylił się Moniuszko, osądzając Wagnera jako
pozbawionego potencji twórczej? Raczej po prostu –
pisząc te słowa – nie znał jego płodów. A może
jednak przeczuwał coś złowrogiego w tym
teoretyzowaniu? Czemu zatem nie uległ wpływowi
Niemca? Czemu, skoro z takim melodramatyzmem o nim mówił
jako o jasnowidzącym? Czemu poszedł swoją drogą?
Czemu w końcu zepsuł swój talent na rzecz głupawej
mody rodaków do płytkich kawałków? Czy był to wpływ
wagnerowskich teorii, czy całkowitej niewiary w ich
siłę?
Dziś
każdy prawie historyk opery pieje jak Moniuszko
wtedy, o rewolucyjności Wagnera. A czemu nikt nie
raczy powiedzieć, że Wagner był tylko i wyłącznie
wyjącym jadowicie Teutonem, który do opery nie
wprowadził niczego rewolucyjnego, a zepsuł operę.
Jeśli tak nie jest, to czemu osiągnięcia operowe po
Wagnerze są w większości takie mierne? Co się stało
z ludźmi piszącymi utwory muzyczne do teatru, że
sknocili ten gatunek? Czyżby nie śmieli iść śladami
Wagnera, bo w ich oczach to był niedościgły mistrz?
Utwory
Wagnera nadają się do straszenia ludzi Dalekiego
Wschodu jako elementy typowo niemieckiej wojny
psychologicznej, jak w „Czasie Apokalipsy.”. Tam
ich miejsce. Wielkie, monumentalne, patetyczne wycie
puszczane z głośników (amerykańskich) śmigłowców
podczas napadu na wioskę w Wietnamie. Może Moniuszko
po prostu się zawiódł na Wagnerze i jego wytworach,
gdy skonfrontował te teoretyczne bzdury z praktyką
kompozytorską autora tej rozprawy? I nie byłby
pierwszy, wszak już Fryderyk Nietzsche uciekł od
Wagnera i jego głupoty, zaraz po napisaniu swoich
„Narodzin Tragedii”.
Wagner
narósł na operze jak monstrualny polip, psując i głusząc
wszystko tandetą budowli niemieckich z mocno
wypalonej cegły. Płytkie przesłanie jego
kiczowatych porykiwać może być wartością samą w
sobie dla stada byków wiezionych na rzeź nawet nie
na korridę. Mówienie o epokowym wkładzie tego
autora to nie tylko przesada, ale megalomania
masochisty, który wychwala pod niebiosa narzędzie
samookaleczenia. Jest w tej muzyce dużo ciekawych
miejsc, trochę pomysłów, ale reszta zaklejona jest
na chybcika i na siłę pychą, wyniosłością, złością
i bezmyślnością rakarza.
Pozostanie
po tym to samo, co pozostało po reformie Krzysztofa
Wilibalda Glucka – nikt o tym nie będzie pamiętał
oprócz kilku namiętnie kochających starynki
muzykologów. Pustka, miałkość, nijakość
okraszona teutońskim zarozumialstwem, pedanterią i
pozoranctwem. Wszystko to zakłamanie i blichtr.
Moniuszko
wykazał się po prostu zdrowym rozsądkiem, gdy usłyszał
te wytwory chorej wyobraźni. Nie wiedział jak iść
dalej, bo nie miał talentu do teoretyzowania, jaki
miał Wagner, ale nie widział niczego wielkiego w
wagnerowskiej realizacji tych teoretycznych wypocin.
Jasnowidz okazał się szarlatanem, wprawiając w zawód
każdego, kto uwierzy w misję fałszywego proroka.
Oto i cała wielka prawda o Wagnerze.
Andrzej
Marek Hendzel
|