Dziennik Muzyczny
Strona głównaWpis Dziennika Muzycznego numer 269
Koszalin, 18. 09. 2024 r.
Nic tu nie będzie o tym, kto z kim śpi. To prywatna sprawa każdego z nas, nawet królów. Napiszę o muzyce w twórczości Józefa Czechowicza. Nie o dźwiękonaśladowczych umiejętnościach tego poety, ale o muzyce wprost w jego wierszach. Odważył się bowiem wprowadzić muzykę taką, jaka ona jest, do poezji.
Zacznijmy od piosenki, która jest obecna w wierszu „elegia uśpienia”. Dziś się czuję idealnie do napisania tego tekstu. Jak zaspana na bocznicy stara lokomotywa. To zaczynajmy:
tylko myśli się miłość żywą
w myśli na bruku się klęka
naprawdę złotą niwą
faluje tylko piosenka
I co tu mamy? Miłość mu się myśli. Wiadomo, że miłość się raczej przeżywa. Ale to awangardowe podejście, tak im się wtedy wydawało, stawiać wszystko na głowie. A w istocie na głowę. I ta ich myślona miłość kwitnie do dziś jakoś dziwnie. Bo, aby uratować te czynności mózgowe, do których zaliczył sobie miłość, ratunku szuka w piosence. Tylko ona jeszcze jakoś, może w nieuświadamiany sposób, utrzymuje właściwą wibrację – falowanie – jak kto woli. Bardzo wdzięczna i dźwięczna strofka.
I dalej w wierszu „nienazwane niejasne” już pierwsza strofa wprowadza jakąś dosłowną muzyczność, z jej konkretem instrumentu:.
smyczki ze struny na strunę
- by resztki po muzyce wplątać w koła tramwajów. Bo jest:
a tramwaje śpiewne kryły się czym prędzej
Sensacjonista nie ustąpi, bo wszak kryć się można nawet za rogiem obok rzeźni. Tak, zwierzęcość sensacjonistów już znamy. Jak wiadomo „Głodnemu chleb na myśli.” Idźmy dalej, bo rzeźnie to zbyt muzyczne nie są. Arie uśmiercania zwierzęcego słychać tam i wdzierają się w dusze ludzkie. Porozmawiajcie z rzeźnikami a sami zobaczycie, gdzie te ich dusze są.
W nieco awangardowej interpunkcji tego tekstu nie szukajmy sensu. Jadę, jak jadę. I bierzemy następną antystrofkę z wiersza „w boju”, gdzie są trzy wizje w tym:
druga skrzypce świergocą ze strun czterech do słońca
wysnuwa się jasność w nitkach samogłos je potrąca
muzyka parzy pod sercem jak kula
I tu znowu sensacjonista by sobie poużywał. Wystarczy wmówić Czechowiczowi niemą stronę zwrotną i zrobić „parzy się”. I mamy cały łańcuch świństw, wmówionych poecie po latach. A w istocie iście pedantyczne obrazowanie skrzypiec jako instrumentu, niemalże matematyczną, księgową wyliczankę strun. Odczytanie tego fragmenciku jest ciasteczkiem wielowarstwowym. Można się nim delektować na wiele sposobów, ale podczas konsumpcji ciastko zostaje zjedzone tylko na jeden sposób a każde jest inne. Przystępując do niego drugi raz, już jesz inne ciastko. Siła muzyki, która dosłownie „parzy pod sercem”, to iście natchniony fragment, pokazujący jej prawdziwą moc. Nie mózg a serce.
Ale, żeby nie było za sentymentalnie, wróćmy do innego obrazowania muzycznego obżarstwa. W wierszu „pod dworcem głównym w warszawie” jedzie takie coś:
alkoholu symfonie
fugi jarzyn i mięsa
ciszej grajcie w agonii
żywy głód się wałęsa
Najlepszy jest ten „żywy głód”. Człowiek pośród tego dobrostanu zwierzęcego zbytku. Żre taki muzykę, chlipie, ciamka i siorbie a tu bidulka bez grosza przy duszy sobie może popatrzeć i posłuchać tych odgłosów muzycznych. Byliście kiedy na głównym w Warszawie (nie zachowamy pisowni Czechowicza)? Tam ci palucha w zupę pakowali, by ją zeżreć. Albo łazili dojadać obrzydliwie podaną zupcię. A mój opis to lata osiemdziesiąte już zeszłego do grobu wieku XX-tego.
Co dalej ukrywa po kątach swoich wierszy pan Czechowicz? Otóż w wierszu „moje zaduszki” mamy taki muzyczny fragment:
cienie wzywać na grobów darni
słów muzyką ku wam je gnać
Muzyka tu nieco przypomina psy strażników więziennych lub obozowych. Pisałem o tym wczoraj. „Dawaj, dawaj.” - jak u Ruska. U nich stale „Rabota, rabota.” i „Dawaj, dawaj.”. Tylko muzyczny akcent jest inny niż u nas w tym „Dawaj.”. U nich na ostatnią sylabę. Ale Czechowicz tego akurat uroku Ruska nie dożył, bo zginął 9-tego września 1939 roku w Lublinie, trafiony bombą u fryzjera. Przepowiedział sobie to w innym wierszu, ale my piszemy o muzyce w jego utworach.
Czyli teraz „wigilia”, gdzie stoi:
muzyką sypnęło z wysoka i z dala
- jest jak wół. Sypnęło po oczach czy po uszach. Ale sypnęło. Jak kurzawka, jak zadymka. A może jak piachem po oczach. A może to tylko świąteczne konfetti rzucone w górę lub z góry. Dla zabawy. W zestawieniu z wersem poprzednim:
czuwają noc każe natężyć słuch
- brzmi to dość złowieszczo. Wcale nie odświętnie. Święta jakby z wygrażaniem się pięścią albo z łapą zaciśniętą na naganie. Nic uroczego. Ale to może inna wizja, moja własna. Nie wkładajmy temu poecie czegoś, czego nie powiedział. A tym bardziej w usta tak bardzo martwe.
Mamy jeszcze obraz wiochy z wiersza „ze wsi”. Muzycznej i muzyczny, a jakże. Wiocha zawsze tańcuje. Gdzie obraca się:
mam ja za obrazem grający kij
mam ja ligawkę
kujawiak kujawiaczek
w muzyce śpij
I znowu ledwo się człowiek obudzi a już do snu wołają. Można powiedzieć – wiejski arsenał fetyszyzmu. Kij grający, jakaś zapomniana przez wszystkich ligawka, kto wie, co to jest, a o kujawiaku, którego zapomnieli już wszyscy nawet na wsiach, nie wspominając. Tylko zasnąć i to na wieki. Na wiek wieków. W takim otoczeniu.
A na koniec wisienka na torcie. Wiersz „obłoki” takie nam daje zawołanie:
umilknij mokre niebo dosyć modrego grania
I na tym nasza muzyczna przygoda się dzisiaj skończy. Przynajmniej w wierszach Czechowicza. Więcej cytować nie będziemy, choć to i tak nadto było. Jest muzyka konkretu. Nie mylić z muzyką konkretną. Są skrzypce, ligawki, kije samobije muzyczne. Nikt nie wali w fortepian, nie przywołuje konkretnych muzyków. Ktoś powie, że są to zmysłowe, namiętne przywołania. Mnie się tak nie wydaje. Jak namalujesz muzykę na obrazie? Nuty naskrobiesz? Nie, nakreślisz fortepianistę, pitola jakiegoś, co pitoli w kij dmuchając. To ci musi nasunąć muzykę na uszy. Jak kapelusz. Jak mnisi kaptur albo kaptur modnej kurtałeczki.
I taka jest muzyka u Czechowicza. Gdzieś z nim łazi po mieście. A są tacy, że zrobiliby i z niego pedofila bo redagował „Płomyk” i „Płomyczek”. Szuka taki sensacjonat swojej posesji i w muzyce wiersza a ta wyrywa się i macha czterema paluszkami, trzymając kciuk w pogotowiu. Czy nie piękny obraz muzyczny.
Andrzej Marek Hendzel
Do góry